Pracując w korporacjach jednym z najczęściej powtarzanych zdań, jakie słyszałam było to, że ciągła zmiana jest jedyną pewną rzeczą w biznesie. Że trzeba się do zmian adaptować, wychodzić im na przeciw, szukać innowacyjnych rozwiązań. Że przetrwają ci najlepiej dostosowani. Jednak żaden biznes nie zmienia się tak szybko, jak życie z dzieckiem.
Biznes a życie
Zazwyczaj w biznesie metody stosowane z powodzeniem jednego dnia nie są wyrzucane do kosza tydzień czy dwa tygodnie później. Bycie mamą to z kolei ciągła adaptacja. W biznesie masz dużo więcej czasu, by przeanalizować rynek, działania konkurencji, przygotować strategię i podjąć się jej realizacji. Efekty zaczynasz widzieć po kilku miesiącach, czasami po kilku latach…
A w domu dziecko weryfikuje nasze strategie co kilka minut. To się nazywa hartowanie stali. Niemalże jak w ogniu Góry Przeznaczenia (przyp. Władca Pierścieni).
Szukanie sposobu
Sytuacja zmienia się szybko, co potrafi być nieźle frustrujące. Schemat jest zawsze ten sam. Pojawia się jakieś zachowanie mojego dziecka – na przykład nocna pobudka, która trwa dziwnie długo. Albo płacz w nietypowym momencie, albo jeszcze coś innego. Tydzień, czasem dwa szukam na to sposobu. Karmić wcześniej lub później. Więcej mleka, mniej mleka. Świecić światło, nie świecić. Przewinąć, nie przewijać. Nosić. Zabawiać, odwracać uwagę. Pozwolić się bawić w łóżeczku. Włożyć do huśtawki/bujaczka.
Kiedy wreszcie znajduję sposób, który działa (najczęściej kombinacja różnych czynników), nie zdążę się jeszcze nacieszyć efektem, bo za chwilę przychodzi kolejna zmiana. Pal licho, jeśli ta zmiana jest na lepsze – brak nocnych pobudek na przykład. Wspominam ten czas z łezką w oku, szkoda, że trwał tak krótko. Chociaż w sumie i tak jest ciężko, bo nawet zmiana na lepsze nie jest trwała. A może zwłaszcza ta.
Najczęściej po paru dniach pojawia się coś, co wywraca znowu wszystko do góry nogami. Kiedy próbuję tych samych metod, jakie działały poprzednio, okazuje się, że nic z tego. Nie ma tak łatwo. Zaczynamy od nowa. I koło się zamyka.
Wyzwanie przebieranie
Teraz mamy taki czas z przebieraniem się. Na początku ciężko było, bo syneczek taki malutki, więc wielka obawa żeby mu nie zrobić krzywdy. No i nieprzyzwyczajony do tego, że się mu coś majstruje z kończynami, więc płacz był standardem.
Z czasem on się przyzwyczaił, ja nabrałam wprawy, było nieźle. Potem wjechały bodziaki zakładane przez głowę. O matko… Ile ja się upociłam, żeby mu to założyć albo zdjąć! No ale dzień po dniu, ogarnęliśmy temat.
Teraz kolejne wyzwanie. Nie ma już leżenia na plecach dłużej niż jakieś trzy sekundy. I weź tu człowieku zmień pieluchę w tym czasie! Na początku frustrowało mnie to strasznie. Czemu on nie może poleżeć spokojnie te dwie minuty? Wszystko ściąga, wszystko chce wziąć do rączki, wszystko go interesuje. Dzikie akrobacje na tym przewijaku, a ja już w rozpaczy. No chyba nigdy nie zmienię tej pieluchy!
Olśnienie
Frustracja trwała chyba ze dwa dni, aż wreszcie dotarło do mnie. Zasada biznesowa dostosuj się lub zgiń (w wersji macierzyńskiej: sfrustruj się na śmierć) ma tu jak najbardziej swoje zastosowanie! Mogę próbować zaprzeczać, walczyć z tym naturalnym etapem dziecięcego rozwoju, ale szanse na odniesienie sukcesu są żadne. Skończy się moją złością i jego frustracją, że nie może realizować swoich podstawowych potrzeb, do jakich w tym momencie należy zaliczyć ciekawość świata. Albo jeszcze czymś gorszym.
I tak po raz kolejny, ja, naprawdę niezbyt kreatywna postać, muszę się wzbijać na wyżyny swoich możliwości. Wszystko po to, by skupić uwagę młodego na czymś, co zatrzyma go na chwilę w pozycji na plecach. Najgorsze, że tutaj też nie da się wymyślić jednego sposobu i stosować go przy każdej zmianie pieluchy. Nie ma opcji, młodzian się zrobił na to zbyt sprytny i zbyt wymagający. Zainteresuj mnie czymś, kobieto, albo się stąd zabieram!
Kolejna lekcja elastyczności zaliczona. Aż się boję pomyśleć, ile tego jeszcze przede mną. Niezła to jest szkoła życia, to macierzyństwo. Kto by pomyślał? 😉
A Ty, jak sobie radzisz z adaptacją do tych ciągłych zmian? Która była dla Ciebie największym wyzwaniem?
fot. Unsplash
2 komentarze
Z przewijaniem podobnie. Mała zapaśniczka nie da się powalić na plecy. Podłoga parzy. Tak, bo przewijak przestał być bezpieczny. Idzie zatem jakiś podkład, czy flanelka, ale ale! Książeczka, śpiewanie, głupie miny i dźwięki pt. ale fuj! Więc jeśli jest tylko jedynka, to jak nie chce się poddać, to niech biega. A jak już marudzi, to tam gdzie jest, rozbieram (stoi zwykle przy czymś), szuru buru chusteczka, pieluchomajty lub zwykły pampers sklejony już tak, jakby to majty były. I sukces. Bo jak się próbuje na leżaka.. to się tylko człek zapoci, sfrustruje.. No i tu taki patencik, ja dumna, bo po to już kolejna adaptacja, a tu nagle młoda wpada przy ławie przed założeniem poeluszki postanowiła zarzucić paliwo… na dywan. Dywan nie do ruszenia, bo zastawiony m.in. kanapą, a pod spodem piękna olejowana drewniana podłoga. Aaa!
Uśmiałam się! O tyle to było niebezpieczne, że czytam z usypiającym młodym na rękach… Ale jak się okazało, śpi na tyle głęboko, że mój śmiech go nie rusza 😂 Szacun za to, jakie wypracowałaś metody, widzę, że gimnastyka się zacznie porządna, jak tylko młodzian samodzielnie ruszy w drogę! Nie mogę się doczekać 🙈