Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT
  • 0
Category:

Macierzyństwo

Macierzyństwo

Ten dzień, kiedy nie trzeba gotować obiadu

by asia 15 stycznia 2023

To jest post sponsorowany, który powstał we współpracy z firmą Sodexo Benefits and Rewards Services.

Nie wiem, jak jest u Ciebie, ale ja cały czas mam z tyłu głowy niekończącą się listę zadań rodzicielskich. Część z nich powtarza się jak w dniu świstaka – np. sprzątanie, pranie, gotowanie, zakupy. I choć lubię gotować, to są takie chwile gdy mam serdecznie dosyć planowania i przygotowywania posiłków. Kiedy marzę sobie po cichu, by ktoś tę jedną rzecz wykreślił z mojej listy zadań.

Tak było w poprzedni weekend. Wstaliśmy dość późno, więc i śniadanie wypadło bliżej południa. Kiedy się po nim ogarnęliśmy i wybraliśmy na spacer, zrobiła się późna pora obiadowa. A co tam, postanowiłam że zaszalejemy i wybraliśmy się do restauracji na naleśniki. Jeju, to było takie przyjemne – wybrać coś z listy i dostać gotowy posiłek. Niby prozaiczna sprawa, ale poczułam się jak na wakacjach.

To nie jedyny taki moment w rodzicielstwie, kiedy gotowanie obiadu jest ostatnim, na co mamy ochotę.

Nowy ład i nowy świat po porodzie

Pamiętam, jak wróciłam z córeczką do domu. Ja obolała po porodzie i od nieumiejętnego jeszcze karmienia piersią. Synek stęskniony. Niunia przyklejona do mnie. Mąż próbujący jakoś ogarniać rzeczywistość. Nawet nie chciało mi się myśleć o staniu przy garach. Nie miałabym na to siły. Z jedzeniem trochę nas wsparła teściowa, trochę zamawialiśmy, żeby przetrwać ten dziwny czas nowego ładu w naszej rodzinie.

Nie bez powodu jedną z najczęściej pojawiających się rad, jak przygotować się na czas połogu jest to, by zamrozić lub zawekować gotowe posiłki. Bo pierwsze dni i tygodnie z maleńkim bobaskiem są mega wymagające i wysysają z nas większość energii. Żeby więc ją trochę oszczędzać, warto odpuszczać czasochłonne zadania i zastępować je łatwiejszymi rozwiązaniami. Jak gotowe jedzenie właśnie. Wiadomo, że nie zawsze jesteśmy w stanie poczynić takie przygotowania – zdarza się, że poród nas zaskakuje przed czasem lub by go opóźnić, musimy leżeć i się oszczędzać. Ale idea, trzeba przyznać, szlachetna!

Jedzenie, a dobrostan mamy

Kiedy patrzę na siebie i gdy rozmawiam z innymi mamami, często okazuje się, że odżywiamy się bardzo słabo. Jemy byle co – kanapkę w locie czy jogurt, bo przecież mamy tyle ważniejszych rzeczy do zaopiekowania. Zawsze jest obok ktoś (lub coś), co bardziej potrzebuje naszej uwagi niż my i nasze puste brzuchy. Stawiamy siebie i swoje odżywianie na szarym końcu, zapominając że nasz dobrostan, nasze zdrowie i siły to także dobrostan naszej rodziny, która z tego zdrowia i siły korzysta każdego dnia. Żeby nie było, sama też tak często robię. Przesuwam porę posiłku tak, że w pewnym momencie nawet nie czuję już głodu.

A przecież nie bez powodu mówi się, że jesteśmy tym co jemy. Nie bezpodstawnie napisano dziesiątki książek wskazujących, jak to, co jemy wpływa na nasze zdrowie, nasz nastrój i sposób reagowania w trudnych chwilach. Niby wszyscy o tym wiemy, a jednak wciąż właśnie to najłatwiej nam odpuszczać. Im lepiej same będziemy zaopiekowane, im więcej będziemy miały zdrowia i dobrego samopoczucia, tym łatwiej będzie nam troszczyć się o naszych najbliższych.

Jakie mamy opcje?

Pewnie myślisz sobie, że łatwo powiedzieć, co? Nie każdy ma blisko rodzinę, która poratuje domowym obiadem w trudniejszych momentach. Nie każdy może pozwolić sobie, by raz czy dwa w tygodniu zamówić obiad z restauracji. Jestem tego bardziej niż świadoma. Możemy oczywiście planować posiłki z wyprzedzeniem, mrozić i wekować je tak, by w trudniejszych momentach korzystać z tego, co było zrobione wcześniej. Dobrze się sprawdza także angażowanie partnera w tematy gotowania i dzielenie się tym zadaniem. Wiem, że niektórzy planują sobie w miesiącu specjalny budżet na takie sytuacje, by bez większych wyrzutów sumienia zamówić gotowy posiłek.

Ale istnieją jeszcze inne sposoby. Na przykład mogą nas w tym wspierać nasi pracodawcy, poprzez dodatkowe benefity. Niedawno miałam okazję poznać bliżej jeden z produktów oferowanych przez firmę Sodexo – kartę LunchPass. Z mojej perspektywy to jest właśnie taka furtka, by ci jakieś czas odpuścić gotowanie, bez obciążania codziennego budżetu domowego. O samej karcie możesz przeczytać więcej TUTAJ.

Jestem bardzo ciekawa, jakie jest Twoje zdanie – czy taka karta lunchowa byłaby dla Ciebie atrakcyjnym benefitem?

15 stycznia 2023 0 comment
0 FacebookTwitterPinterestEmail
MacierzyństwoPraca i rozwój

Lęk przed powrotem do pracy – jak go oswoić?

by asia 25 listopada 2020

Wizja końca przerwy macierzyńskiej czy wychowawczej zawsze wzbudza wiele emocji. Jedne z nas witają ją z ulgą i ekscytacją, dla innych wiąże się z tym wiele obaw i niepokoju. Właśnie dla tych z Was, które martwią się powrotem do pracy, powstał ten tekst.

Celowo nie piszę o pokonywaniu tego lęku czy radzeniu sobie z nim. Chcę Cię w ten sposób zachęcić do wsłuchania się w siebie. Do podjęcia próby oswojenia trudnych emocji i strasznych scenariuszy, które rysują się w Twojej głowie. No to, co – jesteś gotowa na oswajanie lęku?

Skąd się bierze lęk i o czym nam mówi?

Pewnie nie spodziewałabyś się po mnie takiego tekstu, ale wyobraź sobie życie człowieka prehistorycznego. Jaskinie, dzikie zwierzęta i ogólnie czyhające wszędzie niebezpieczeństwa. Jak udało nam się przetrwać? Między innymi dzięki umiejętności przewidywania zagrożeń. Analiza sytuacji i właśnie przewidywanie – co może się wydarzyć, jak na to zareagować, jak można się przygotować – pozwoliły gatunkowi ludzkiemu poradzić sobie nawet w tak trudnych warunkach.

Oczywiście upraszczam. Na to nasze przetrwanie wpłynęło wiele czynników. Jestem jednak przekonana, że to, o czym piszę także miało w tym swój udział.

Czasy się zmieniły, rodzaje niebezpieczeństw i zagrożeń również, ale nasze mózgi już nie tak bardzo. Nadal chcą nas chronić za wszelką cenę. Lęk jest właśnie jednym z mechanizmów obronnych, które pierwotnie miały tak właśnie działać. Sygnalizować ryzyka, skłaniać nas do rozwagi i uważności.

Dlatego kiedy czujesz lęk, oznacza to, że Twój mózg chce Ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Że przewiduje jakieś zagrożenie. Im bardziej będziesz tłumić to uczucie, tym mocniej będzie do Ciebie wracało. Może to objawiać się na różne sposoby – problemami ze snem, rozdrażnieniem, objawami na poziomie ciała albo w jeszcze inny sposób. Najlepsze rozwiązanie w takiej sytuacji to zatrzymać się i zastanowić, o co tak naprawdę chodzi. Przed czym Twój mózg chce Cię ochronić? Kiedy już odpowiesz sobie na to pytanie, nie zatrzymuj się. Szukaj głębiej.

Rozłóż go na czynniki pierwsze

Łatwo jest poprzestać na jednej odpowiedzi, tej najłatwiej dostępnej, która pierwsza przychodzi do głowy. Z doświadczenia wiem jednak, że prawdziwe skarby ukryte są głębiej. Kolejne pytania, które mogą Ci pomóc dotrzeć do sedna to:
Czego dokładnie się boisz?
Jaki scenariusz najbardziej Cię przeraża?
Co najgorszego może się wydarzyć po Twoim powrocie?

Stań oko w oko z tym lękiem i przyjrzyj mu się dokładnie. Możesz go nawet gdzieś zapisać lub narysować. Wiesz już, że to mechanizm, który ma Cię chronić i pomóc przetrwać, dlatego nie musisz przed nim uciekać. Może się wydawać, że kiedy te obawy wyjdą na światło dzienne, trudniej będzie się z nimi zmierzyć. Że to będzie bolesne, nieprzyjemne doświadczenie. Jest takie powiedzenie – „Strach ma wielkie oczy„, na pewno je znasz. Moim zdaniem jest ono bardzo prawdziwe.

To trochę jak z dzieckiem, które boi się, że pod jego łóżkiem jest potwór. Najlepszy sposób na rozprawienie się z tym lękiem, to poświecić tam latarką. Dopiero, kiedy zobaczysz, co znajduje się pod łóżkiem – czyli na czym dokładnie opierają się Twoje obawy, będziesz mogła sobie z nimi poradzić. Wtedy dopiero będziesz mogła zaplanować sobie sposób reagowania, działania. Będziesz wymyślać rozwiązania dla problemów, które mogą się pojawić. I co ciekawe – poczujesz większy spokój. Bo wsłuchując się w swój lęk, dając mu szansę wybrzmieć, oswajasz go. Dopuszczasz do głosu, a tym samym uwalniasz swój mózg od ciągłego wałkowania tego tematu.

Najczęstsze obawy

Zakres obaw, jakie nękają nas przed powrotem jest zwykle bardzo szeroki. Od klasycznego „nie poradzę sobie„, „nic już nie pamiętam„, przez stres związany z oddaniem dziecka do żłobka/przedszkola czy zostawieniem go pod opieką innych osób, aż po obawy dotyczące logistyki lub małej ilości czasu, jaki będziesz mogła spędzać z maluchem. Każda z nich może Cię przerażać, przytłaczać, blokować… W tym tekście (KLIK) znajdziesz rady innych mam, które już wróciły – może będą dla Ciebie inspiracją.

To, czego możesz być pewna, to że będzie Ci na początku ciężko. Jak w każdej zmianie – bo zmiany mają to do siebie, że wymagają od nas znalezienia nowego podejścia, nowego sposobu działania. Zdefiniowania nas samych na nowo. Kiedy już się zaadaptujesz, będzie coraz łatwiej. Pamiętasz, jak na początku, przy pierwszym dziecku, wszystko wydawało się czarną magią? Jak stresowałaś się każdym kichnięciem malucha, tym czy dobrze trzymasz go do odbicia, czy na pewno nie jest mu za zimno na spacerze? Założę się, że teraz większość tych obaw wspominasz z uśmiechem. Podobnie będzie z powrotem do pracy. Bo czarne scenariusze, jakie kreują nasze mózgownice rzadko się sprawdzają. Na szczęście 🙂

Ostatnia rada

Na koniec mam jeszcze taką myśl. Kiedy Twoja przyjaciółka chce Ci się zwierzyć, to zwykle nie bagatelizujesz tego, co mówi, prawda? Potraktuj więc siebie tak, jak swoją najlepszą przyjaciółkę! Daj sobie czas, okaż troskę i zrozumienie, jakie okazałabyś bliskiej osobie. Przecież Ty też na to zasługujesz. Na wszystko, co najlepsze!

Pamiętaj też, że jeśli obawy Cię przytłaczają, warto sięgać po pomoc. Możesz poszukać wsparcia w pomocy psychologicznej lub w terapii. Ja także pomagam oswajać lęk podczas sesji coachingowych – jeśli czujesz, że przydałoby Ci się takie wsparcie, napisz do mnie.

fot. Unsplash

25 listopada 2020 0 comment
0 FacebookTwitterPinterestEmail
MacierzyństwoPraca i rozwój

Mama niemile widziana – o trudnych powrotach do pracy

by asia 2 września 2020

Powrót do pracy po macierzyńskim czy wychowawczym to ważny moment. Z jednej strony towarzyszy mu ekscytacja, bo to trochę jak powrót do dawnej siebie, sprzed pojawienia się dziecka. Z drugiej, spore wyzwanie organizacyjne i emocjonalne. Nie oszukujmy się, rozłąka z maluchem, adaptacja w żłobku czy przedszkolu, a do tego mnóstwo obaw „czy ja sobie w ogóle poradzę?!” to trudne doświadczenia.

Niestety te nasze obawy nie biorą się znikąd. Dużo słyszę historii od kobiet, które wróciły i… niemalże od razu poczuły się gorszymi albo niemile widzianymi pracownikami. Piszecie mi, że czasem czujecie się tak jeszcze przed powrotem. Dlaczego tak się dzieje? Czy naprawdę bycie mamą czyni nas gorszymi pracownikami? Czy można nas tak traktować? Jak sobie z tym poradzić? Na te pytania postaram się dziś odpowiedzieć.

Ty nie wiesz, co tu się działo, jak Cię nie było!

Nieobecność spowodowana ciążą i przerwą macierzyńską (bo przecież wszystkie wiemy, że z urlopem nie ma to nic wspólnego!) trwa zazwyczaj trochę ponad rok, czasem dłużej. Te z nas, dla których ciąża jest faktycznie stanem błogosławionym pracują dłużej. Jeśli pojawiają się komplikacje, idziemy na zwolnienie. Znikając z pracy przyjmujemy różne strategie. Część z nas chce odpocząć od tematów zawodowych i się od nich odcina. Inna część, chce być aktywna i na bieżąco śledzi to, co dzieje się w biurze. Ja sama miałam różne etapy – mniej i bardziej zaangażowane, w zależności od tego, jak się czułam. Nie ma tutaj dobrych i złych wyborów, każda z nas decyduje się na to, co dla niej najlepsze.

Rok to dużo czasu. W naszym życiu wiele się zmienia, my same też przechodzimy niezłą metamorfozę. Ale ludzie z pracy i sam biznes także nie stoją w miejscu. Era koronawirusa w ogóle wywróciła wszystko do góry nogami. Dlatego na pewno miejsce, do którego będziesz wracać (lub już wróciłaś) nie będzie tym samym, które opuszczałaś przed pojawieniem się dziecka. To normalne – każda wracająca mama boryka się na początku z poczuciem, że strasznie dużo ją ominęło.

Dlatego daj sobie czas, by się rozeznać w nowej sytuacji i poznać ludzi, którzy pojawili się w firmie. Nie oczekuj, że wszystko będzie po staremu w ciągu kilku dni. Pamiętasz, ile trwało zanim zaadaptowałaś się w tym miejscu zaraz po zatrudnieniu? I Ty, i ludzie, z którymi pracowałaś potrzebowali czasu, by Cię poznać, zobaczyć jak się z Tobą pracuje. Teraz jest podobnie, tylko trochę łatwiej, bo poza nowymi twarzami jest sporo tych znanych i (mam nadzieję) lubianych.

Wiem, wiem – łatwo powiedzieć. Kiedy ciągle słyszysz to przeklęte „aaaa, bo Ty nie wiesz” albo „aaaa, bo Ciebie wtedy nie było”, trudno się nie przejmować. Co możesz wtedy zrobić? Zignorować je, obracać w żart, że Twoich współpracowników też sporo ominęło z Twojego życia, a możesz zrobić coś zupełnie innego. Możesz okazywać zainteresowanie, mówić o tym, że chętnie poznasz historie wydarzeń, przy których Cię nie było. Moim zdaniem ta ostatnia strategia przyniesie Ci najwięcej korzyści i pomoże szybciej się odnaleźć. Zwłaszcza, jeśli masz w zespole kogoś zaprzyjaźnionego, kto Cię wprowadzi w te tematy.

Nie martw się, z tygodnia na tydzień takich tekstów i sytuacji będzie coraz mniej. Będą za to pojawiać się nowe wydarzenia, ważne dla firmy i Twojego zespołu, które dadzą Ci szansę znowu poczuć się ich częścią. Tylko daj sobie ten czas.

Nie ma dla Ciebie miejsca

Wiele z Was pisało mi o tym, że już dziś wiecie, że nie będzie dla Was miejsca, by wrócić. Bo zatrudnili kogoś innego, bo zmieniła się struktura w firmie, bo jest nowy szef, itp., itd.. Wiem, że takie informacje jeszcze na długo przed końcem przerwy macierzyńskiej bardzo podcinają skrzydła.

Z jednej strony, pracodawca ma obowiązek przyjąć pracownicę wracającą po macierzyńskim na to samo stanowisko, na jakim pracowała przed przerwą, a jeśli nie jest to możliwe, zapewnić jej równorzędne stanowisko pracy, zgodne z posiadanymi przez nią kompetencjami. Tyle w teorii, bo jak wiemy, w praktyce wygląda to różnie. Jeśli pracujesz w małej firmie, gdzie ilość stanowisk jest mocno ograniczona, to pracodawca zwyczajnie może nie mieć takiej możliwości. Plus pandemia mocno nadwerężyła kondycję wielu firm, przez co często słyszymy o redukcjach zatrudnienia. Z takimi sytuacjami i argumentami ciężko dyskutować.

Gorzej, kiedy powodem tego braku miejsca na Twój powrót jest po prostu niewłaściwe podejście pracodawcy czy szefa, który „woli zostawić dziewczynę, która przyszła na zastępstwo, bo ona nie ma dzieci i nie będzie chodzić na zwolnienia”. Albo zatrudnił kogoś ze swoich znajomych. Nie muszę chyba komentować, że takie sytuacje absolutnie nie powinny się wydarzać?

Choć wiem, że trudno szukać pozytywów takiego obrotu sprawy, to wydaje mi się, że nie jest to najgorsza opcja. Wiedząc na kilka miesięcy przed zakończeniem przerwy macierzyńskiej, że nie będziesz miała dokąd wracać, możesz odpowiednio wcześnie zabrać się za poszukiwanie nowego zatrudnienia. Możesz też podjąć decyzję o przedłużeniu przerwy np. o kolejny rok i wystąpić z wnioskiem o urlop wychowawczy.

Jeśli obawiasz się zwolnienia, a na ten moment nie widzisz możliwości znalezienia nowej pracy, możesz złożyć wniosek o powrót do pracy w niepełnym wymiarze czasu (np. 1/2, 7/8 czy nawet 0,99 etatu). Takie rozwiązanie chroni kobietę przed zwolnieniem z pracy. O zmianę można zawnioskować na okres maksymalnie 12 miesięcy, a w tym czasie pracownica podlega ochronie, czyli nie można wypowiedzieć jej umowy. Wyjątek stanowi upadłość lub likwidacja przedsiębiorstwa, a także zwolnienie bez wypowiedzenia z winy pracownika (np. zwolnienie dyscyplinarne).

Żeby nic się nie zmieniło

Ważną kwestią są też nierealne oczekiwania pracodawcy i współpracowników, by nic się nie zmieniło po Twoim powrocie. Jasne jest, że wracając do pracy, chcemy się w nią angażować i wykonywać ją najlepiej, jak potrafimy. Ale też nie możemy udawać, że wszystko jest dokładnie tak samo jak przedtem.

Kiedyś łatwiej było brać na siebie dodatkowe zadania czy nadgodziny, bo żaden mały człowiek nie czekał na Ciebie z utęsknieniem, aż go odbierzesz ze żłobka czy przedszkola. Co więcej, kiedyś takie placówki opiekuńcze były dużo bardziej elastyczne. Teraz, ze względu na obostrzenia sanitarne, niektóre z nich pracują krócej lub mają restrykcyjne założenia, w jakich godzinach należy przyprowadzić maluszka. A nawet jeśli Twoje dziecko zostaje w domu z nianią czy babcią, naturalne jest, że chcesz do niego wrócić i móc spędzić jeszcze chwilę razem, zanim pójdzie spać.

Nie bez powodu prawo pracy przyznaje dodatkowe uprawnienia rodzicom małych dzieci. Jeśli posiadasz potomka w wieku poniżej 4 lat, pracodawca nie może bez Twojej zgody zlecić Ci pracy w godzinach nadliczbowych czy w porze nocnej. Nie masz także obowiązku zgadzać się na wyjazdy służbowe poza miejsce zamieszkania. Dodatkowo możesz korzystać także ze słynnego „zwolnienia na dziecko”, czyli 60 dni w ciągu roku, kiedy w przypadku choroby dziecka możesz zająć się opieką nad nim i otrzymać zasiłek z ZUS.

Nie zachęcam Cię jednak do nadużywania tych zwolnień czy ostrego stawiania granic. Raczej do tego, aby rozmawiać ze swoimi przełożonymi – szczerze i po ludzku. Znając obie perspektywy – zarówno pracodawcy, jak i tę macierzyńską, wiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze jest szansa znaleźć jakieś rozwiązanie. Choć oczywiście wymaga to chęci po obu stronach. Warto jednak próbować postawić się w butach przełożonych i szukać kompromisu.

Wskazówki na koniec

Zdaję sobie sprawę, że możesz doświadczać jeszcze wielu innych sytuacji, w których poczujesz, że Twój powrót nie jest mile widziany. Pamiętaj jednak, że nie jesteś skazana na to miejsce i powrót do niego. Zawsze są inne możliwości, choć często na pierwszy rzut oka może ich nie widać.

Dlatego na koniec mam dla Ciebie trzy podpowiedzi:

1. Daj sobie (i innym ludziom z pracy) czas!
2. Rozmawiaj szczerze o swoich planach i potrzebach (np. kiedy dokładnie chcesz wrócić, na jakich zasadach).
3. Jeśli czujesz, że nie chcesz wracać do tego miejsca – zastanów się nad innymi opcjami. Rynek pracy naprawdę nie jest taki straszny jak mówią i znalezienie nowej pracy jest możliwe!

No i może jeszcze jedna… NIE ZAŁAMUJ SIĘ i nie poddawaj! Pewnie na początku będzie Ci ciężko, ale dasz sobie radę. Wierzę w to!

Jeżeli masz ochotę podzielić się swoim pozytywnym doświadczeniem z powrotu do pracy, serdecznie Cię do tego zapraszam. Może Twoja historia doda otuchy innym mamom. Daj mi znać, czy ten tekst był pomocny – to zawsze duża motywacja dla mnie, by dalej tworzyć 🙂

fot. Unsplash

2 września 2020 2 komentarze
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

To nie jest o mnie

by asia 29 sierpnia 2020

Czy znasz ten moment, kiedy liczy się tylko tata (ale równie dobrze może to być babcia/ciocia/niania)? Kiedy wraca z pracy i jest wielka radość, a gdy znika w drugim pokoju rozpacz i awantury? Kiedy to z tatą najlepsza zabawa? Co czujesz w takich chwilach? Cieszysz się, że Twoje dziecko buduje fajną relację z tatą/babcią/itd.? A może jest Ci przykro, że jesteś na bocznym torze? Czy wszystko po trochu albo zależy od dnia?

U nas pojawiają się takie momenty od kilku tygodni. Chwilę mi zeszło, by przetrawić swoje uczucia, poukładać je sobie. Efektem tych przemyśleń jest dzisiejszy tekst.

Tata – król świata

Jest środek tygodnia. Mąż jak zwykle do 16 pracuje zdalnie, więc my z młodym jakoś sobie organizujemy czas. Spacerujemy, robimy zakupy albo spotykamy się z kimś. Kiedy wracamy do domu, a synek zobaczy tatę, normalnie jakby oszalał na jego punkcie. Od razu chce do niego na ręce, cały świat przestał nagle istnieć. Zapomniał o głodzie, zapomniał o wszystkim, a w jego małej główce pojawił się tylko jeden cel: dostać się w ramiona taty.

Na początku postrzegałam te momenty jako chwilę oddechu, kiedy nie muszę ciągle oglądać się przez ramię. Mogę usiąść i pomyśleć chwilę o czymś innym niż potrzeby młodego. Czasem ta chwila była na tyle długa, żebym mogła zadbać o własne potrzeby. Najczęściej kończyło się oczywiście na tym, że sprzątałam, składałam pranie albo robiłam coś do jedzenia.

Często też po prostu im się przyglądałam. Lubię obserwować jak się bawią, jak młody się śmieje do rozpuku z łaskotek, jak mój mąż do niego mówi i jakie zabawy wymyśla. Czasami włączałam się do przytulanek czy turlania po łóżku.

Mama – bezpieczna przystań

Kiedy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, we mnie pojawiały się różne emocje. Najgorzej było, kiedy mieliśmy trudny dzień – mały marudził, rozrabiał, a ja musiałam stawać na rzęsach, żeby mu organizować czas. Zmęczona i niewyspana, jednocześnie dawałam z siebie 120%, a ten mały niewdzięcznik jak tylko zobaczył tatę, przestawał się mną w ogóle interesować. Było mi przykro, czułam się niedoceniona.

Przypomniały mi się wtedy opowieści moich koleżanek, które przechodziły przez ten etap, kiedy ja jeszcze byłam w ciąży. Jaka ja byłam mądra, zanim zaczęło mnie to dotyczyć. Odsyłałam je wszystkie do tekstu Magdy Komsty (GENIALNEGO!) o tym, dlaczego dzieci najgorzej zachowują się z mamą (KLIK), który bardzo mądrze to tłumaczy, co leży u podstaw. Zgadzam się ze wszystkim, o czym pisze Magda. Z tym, że najbardziej autentycznie zachowujemy się w warunkach i sytuacjach, które są dla nas komfortowe i bezpieczne. Pozwalamy sobie na więcej właśnie w towarzystwie osób, do których mamy największe zaufanie. A przecież mama to synonim bezpieczeństwa i ufności. Druga kwestia, poruszona w tym tekście też mnie przekonała – dzieci genialnie wyczuwają, jakie granice stawiają poszczególne osoby. A spójrzmy prawdzie w oczy, my – mamy – często pozwalamy dzieciom na więcej niż pozostali opiekunowie.

Dokładnie tak, jak opisała to Magda, nawet w najbardziej „tatowej” fazie, to nadal ja byłam plasterkiem na duszę mojego synka. Kiedy był zmęczony, przebodźcowany, kiedy go coś bolało, szukał właśnie mnie. Z jednej strony dawało mi to znowu poczucie, że jestem ważna i potrzebna, ale mocno mnie też eksploatowało.

Na poziomie poznawczym, racjonalnym, ten tekst bardzo mi pomógł uświadomić sobie pewne prawidłowości, schematy. Moje emocje jednak nadal szalały i nie bardzo wiedziałam, jak sobie pomóc. Z pomocą przyszedł mi inny tekst.

To nie jest o mnie

Na Zuzę Skrzyńską trafiłam przez przypadek. Z czyjegoś polecenia dotarłam do jej konta na Instagramie. Zaskoczyła mnie jej autentyczność i gotowość do poruszania trudnych tematów, dzielenia się trudnymi emocjami. Jednym z głównych tematów, jakimi się zajmuje jest złość. Złość dziecięca, ale także złość przeżywana przez mamy i to, jak radzić sobie z tymi uczuciami – własnymi i potomstwa.

Niby jako psycholog wiem i rozumiem, jaką rolę pełnią w naszym życiu trudne emocje. W teorii wiem też, jak sobie z tym radzić i je rozładowywać. No właśnie – teoria często zawodzi, kiedy te trudne emocje zaczynają dotyczyć nas samych… I o ile złość nie jest dla mnie tematem do przepracowania, to i tak chętnie czytam o niej, by budować swoje zasoby na przyszłość, gdyby zaczęła odgrywać ważniejsza rolę w moim życiu. Albo, żeby się zainspirować, żeby móc coś podpowiedzieć innym…

W taki oto sposób trafiłam na post Zuzy (KLIK), który pomógł mi poradzić sobie z tymi sytuacjami, kiedy tata jest ważniejszy. Nadal kiedy to czytam, mega mnie to porusza:

„Twoja złość jest o Tobie. O Twoich trudnościach, o Twoich potrzebach, o tym, że Tobie jest ciężko. Że nie wiesz, nie potrafisz, nie umiesz. Że czujesz.
Twoja złość mnie nie definiuje, nie przekreśla i nie ocenia. Twoja złość Ciebie też nie definiuje, nie przekreśla i nie świadczy o Tobie. Twoja złość jest okej.
Kiedy mierzysz nią we mnie, to jest o Tobie. O tym, że mi ufasz i wiesz, że ja Twój trud przyjmę. Jestem Twoją mamą. To mnie znasz najlepiej, kochasz najdłużej. Od samego początku.”

Dlatego dzisiaj, kiedy synek wyrywa się do taty, ja mówię sobie:

Twój zachwyt tatą jest o Tobie. O Twoich potrzebach i pragnieniach, o Twojej tęsknocie za tatą, o tym, że za mało macie dla siebie czasu. O Waszej wspaniałej relacji. O tym, że tata, równie dobrze jak mama, potrafi się Tobą zaopiekować, że czujesz się przy nim bezpieczny i szczęśliwy.
Twój zachwyt tatą mnie nie ocenia, nie przekreśla, nie jest niewdzięcznością, nie wymazuje mojego zaangażowania i Twojej miłości do mnie. Twój zachwyt tatą jest cudowny. Dopiero dziś umiem się nim w pełni cieszyć.

Postanowiłam się tym z Tobą podzielić, bo może przechodzisz lub będziesz przechodzić przez coś podobnego. Mam nadzieję, że dzięki temu będzie Ci łatwiej być dla siebie łagodną i inaczej spojrzeć na zachowanie Twojego dziecka. To zachowanie nie jest o Tobie. Zawsze mówi o tym, że ten maluch coś przeżywa, czegoś doświadcza.

Choć w dzisiejszym świecie często jesteśmy wpędzane w poczucie winy czy nadmiernej odpowiedzialności, nie na wszystko mamy wpływ. Ta mała istotka jest oddzielnym człowiekiem, który ma już swój charakter, swoje preferencje i przeżywa świat na swój sposób. Łatwo o tym zapomnieć, dlatego pomyślałam, że będę o tym przypominać, żebyśmy wszystkie trochę uwalniały się od tego przytłaczającego poczucia odpowiedzialności.

Daj mi znać, jeśli moje przemyślenia Cię poruszyły albo okazały się przydatne. A może chcesz się podzielić historią jakiegoś innego inspirującego dla Ciebie tekstu? Zapraszam!

29 sierpnia 2020 1 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Uważaj, bo spadniesz!

by asia 15 sierpnia 2020

Co mówisz, kiedy Twoje dziecko wspina się na szafkę? Albo zbliża się do krawędzi łóżka? Nie zliczę, ile razy sama wołałam do synka „Uważaj, bo spadniesz!”. Oczywiście kierowała mną troska i dobre intencje, ale za każdym razem miałam poczucie, że chyba nie jest to właściwa reakcja.

Nie wiem, jak Ciebie, ale mnie bardzo denerwują podobne uwagi i ostrzeżenia. Kiedy na przykład prowadzę auto, a mój pasażer co chwila woła „uważaj!”, „czerwone”, „rower przed tobą”, mam ochotę zatrzymać się i wyprosić go z auta. Z jednej strony te sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego – ja jeżdżę autem już od paru lat, a maluch dopiero uczy się przemieszczania się po świecie. Ale z drugiej widzę też pewne podobieństwo – takie uwagi potrafią mnie zestresować i wybić z rytmu. Z dziećmi jest podobnie – czasem nasze przerażone zawołanie może być przyczyną upadku czy utraty równowagi.

Zatem, jaką obrać strategię, by wspierać nasze dzieci w poznawaniu świata? Co mówić, kiedy się boimy? Jak reagować, kiedy robi się niebezpiecznie?

Uważaj czy próbuj?

Niedawno przeczytałam o tym, że zakazy, nadopiekuńczość i zbytnia kontrola ze strony rodziców mogą sprawić, że dziecko stanie się lękliwe, niepewne, a w konsekwencji nawet zrezygnuje z eksplorowania świata. Jak to? No właśnie zakazy, ostrzeżenia i obawy rodziców typu „uważaj!”, „to niebezpieczne!”, „nie dotykaj, nie ruszaj, nie idź tam, spadniesz…” budują w dziecku przekonanie, że świat jest miejscem niebezpiecznym i należy się go obawiać. Że trzeba być czujnym, ostrożnym i analizować wszystkie ryzyka.

Dlaczego tak to działa? Bo nasze dzieci uczą się postrzegania świata od nas, swoich rodziców. Jakie wnioski może wyciągnąć maluch, jeśli jego mama ostrzega go przez wszystkim po kilkadziesiąt razy dziennie? Wow, w tym domu musi być naprawdę niebezpiecznie! Chyba lepiej jak nie będę próbował sięgać wysoko / zaglądać do szuflad / wspinać się, bo może mnie tam spotkać coś strasznego, skoro nawet mama się tego boi.

Kurcze, ale to jest przecież takie trudne, żeby nie ostrzegać, żeby nie sygnalizować niebezpieczeństw… Zwłaszcza, kiedy przed oczami mamy już rozbitą głowę i wzywanie karetki. Przecież muszę zareagować, zanim spadnie z tego łóżka! Jasne, że musimy reagować, ale na szczęście istnieje więcej niż jeden sposób, jak to zrobić. Żeby nie było – to, co za chwilę zaproponuję to nie są moje autorskie pomysły. Bardziej skondensowane, przetrawione podejścia ludzi mądrzejszych ode mnie i innych mam (w tym A., o której już kiedyś pisałam 🙂 ).

Jeden cel – różne drogi

Podobno każdy maluch ma taki etap, że dochodząc do krawędzi – np. łóżka czy kanapy, po którym sobie pełza /czworakuje, nie dostrzega, że kończy mu się grunt pod nogami. Jeszcze mózg takiego bobasa zwyczajnie nie ogarnia, co to oznacza – potencjalny upadek i uszkodzenie swojego ciała. To naturalne, bo umiejętność analizowania i przewidywania konsekwencji przychodzi dużo później.

Stresowało mnie to strasznie, bo młody niemalże rzucał się „na główkę”, żeby podnieść coś, co go zainteresowało, z podłogi. Kiedy pierwszy raz się tak rzucił, byłam serio przerażona. Złapałam go oczywiście, ale strach został. Co robiłam potem? Pilnowałam po prostu, żeby nie dochodził do krawędzi. Dopiero teraz, gdy o tym myślę, widzę, że to była typowo unikowa strategia. Świat przecież nie staje się bardziej bezpieczny, kiedy ukrywamy przed dziećmi zagrożenia. Nie takich strategii chcę uczyć mojego syna.

Z pomocą przyszła mi A., której maluchy są nieco starsze niż mój synek i robiły dokładnie to samo. Powiedziała mi „Asia, po prostu musisz mu pokazać, jak inaczej może zejść na podłogę! Przekręć go, żeby schodził tyłem. Zobaczysz, szybko załapie.” Kurcze, to niby takie proste. A przy tym takie mądre!

Za pierwszym razem synek się wściekał, że go przekręcam. Bronił się bardzo, ale kiedy dotknął stópkami podłogi, na twarzy zagościł mu wielki uśmiech. Za każdym kolejnym razem bronił się mniej, aż któregoś razu zauważyłam, jak sam się przekręcił dochodząc do krawędzi łóżka. Wyobraź sobie, jaka dumna byłam z niego w tamtym momencie.

Podobnie jest w innych sytuacjach – kiedy sięga do gniazdka albo wspina się na szafkę. Ważne jest, by zachować spokój i nie zalewać dziecka swoim stresem czy paniką. Aby tłumaczyć, że coś nie służy do zabawy, że coś jest gorące, itd. Warto pokazywać alternatywy, inne rzeczy do zabawy.

Przypominajki

Niestety u takich maluchów nic nie jest dane raz na zawsze. Przez jakiś czas nie było zabawy na naszym łóżku. Parę dni byliśmy poza domem, potem dużo innych atrakcji i tak się jakoś złożyło, że młody bawił się głównie na podłodze.

Wczoraj patrzę, a on się znowu zbliża do krawędzi i szykuje do „skoku na główkę”. Złapałam go więc i mówię „Pamiętasz, jak schodzimy boczkiem? Pokażę Ci!”. Przekręciłam go i znowu w nagrodę dostałam ten cudowny uśmiech, kiedy znalazł się na ziemi. Za drugim razem wystarczyło powiedzieć, co ma zrobić i sobie przypomniał. Za trzecim zrobił to sam.

Budowanie fundamentów

Dawno temu przeczytałam gdzieś słowa, które mnie bardzo poruszyły i zostały ze mną. Żeby zamiast ciągle chronić i trzymać dziecko pod kloszem, dać mu narzędzia, kompetencje do tego, by sobie poradził z tym, co go spotka w świecie. Bo przecież za jakiś czas w jego życiu zaczną się pojawiać trudności, którym ja nie będę mogła przeciwdziałać. Pójdzie na plac zabaw czy do przedszkola, a tam ktoś mu zabierze zabawkę, ktoś go popchnie czy powie coś przykrego. Nie zawsze będę obok, by zareagować.

Wydawało mi się, że mam jeszcze czas, by przygotowywać go na takie sytuacje. Że to dopiero, gdy będzie starszy. Jakoś zupełnie mi umknęło (mi – psychologowi!), że to przecież już teraz budujemy fundamenty, na których on później postawi swoje strategie. A nie chcę przecież, by bał się i unikał wszystkich potencjalnych zagrożeń.

Reagując, gdy płacze, przytulając czy nosząc go, gdy mnie potrzebuje, będąc blisko, gdy nie umie sobie z czymś poradzić, pokazuję mu, że świat jest dobrym miejscem. Takim, które warto poznawać i można się w nim czuć bezpiecznie. Dając nowe, bezpieczne sposoby osiągania tego, czego pragnie, uczę go, że da sobie radę, niezależnie od tego, co przyniesie mu życie. To duże wyzwanie, ale czuję, że dzięki temu oboje rośniemy i rozwijamy się.

A Ty jak reagujesz, kiedy robi się niebezpiecznie? Podziel się swoimi sposobami!

fot. Unsplash

15 sierpnia 2020 0 comment
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Mój klucz do szczęścia w związku (a w zasadzie trzy)

by asia 2 sierpnia 2020

W piątek byliśmy na randce. Drugiej od czasu pojawienia się na świecie naszego synka. Najpierw gokarty i adrenalina na torze, a potem kolacja i spacer. I kiedy tak sobie szliśmy przez centrum Warszawy, trzymając się za ręce, poczułam po raz milionowy już chyba, że jestem wielką szczęściarą. Skoro po 15 latach razem (serio!) nadal tak lubimy wspólnie spędzać czas, nadal trzymamy się za ręce, nadal się przyjaźnimy, łączy nas coś wyjątkowego.

Ktoś mnie nawet kiedyś zapytał, jaki jest nasz klucz do sukcesu. Ile jest w tym szczęścia, że trafiliśmy na siebie, a ile pracy włożonej w nasz związek? Nie pamiętam, co dokładnie wtedy odpowiedziałam, ale dziś jestem przekonana, że to podejmowane przez nas każdego dnia wysiłki doprowadziły do tego, jak dobrze jest nam razem dzisiaj.

I żeby nie było, czasem się sprzeczamy, często mamy inne zdania na różne tematy, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowywanie dziecka. Ale zawsze znajdujemy sposób, by się porozumieć i sobie z tym poradzić.

Komunikacja

Jeden z moich ulubionych frazesów to „najważniejsza jest komunikacja”. To takie ładne, okrągłe określenie, pod którym może się kryć bardzo wiele, bardzo różnych rzeczy. Dla mnie sprowadza się to do trzech najważniejszych:

1. Trzeba ze sobą rozmawiać. Dużo. Mówić sobie szczerze, co się myśli i czuje. Co nam się podoba, a co nie. Bardzo to sobie cenię, gdyż (jak już chyba gdzieś pisałam), jestem osobą bezpośrednią i prostolinijną. To oczywiście nie oznacza, że zawsze jest łatwo rozmawiać o wszystkim – bywają tematy trudne i mało przyjemne. Wierzę jednak, że warto się przełamać, nawet jeśli przychodzi nam to z trudem.

2. Trzeba mówić o swoich potrzebach i pragnieniach. Oczekiwanie, że druga strona się domyśli to jeden z najczęstszych powodów, dlaczego ludzie się od siebie oddalają. To też nie przychodzi łatwo, ale bardzo procentuje i zbliża nas do siebie. Dzięki mówieniu o swoich potrzebach i pragnieniach zapraszamy drugą osobę, żeby poznała nasz punkt widzenia, nasze motywacje. To jest kluczowe, by móc się nawzajem zrozumieć.

3. Trzeba się nawzajem słuchać. Słuchanie jest równie ważne, jak mówienie, bo bez tego nie może być mowy o zrozumieniu się.

Bliskość

Nie wiem czy słyszałaś, ale istnieje taka teoria, która mówi, że do przeżycia człowiek potrzebuje minimum 4 przytuleń dziennie. Dla zachowania zdrowia powinno to być 8 uścisków, a dla rozwoju 12! U mnie ta zasada bardzo się sprawdza. Ogólnie jestem typem przytulasa (choć bardzo nie lubię, gdy dotykają mnie obcy ludzie) i takie drobne rzeczy, jak przytulenie czy trzymanie się za ręce mają dla mnie duże znaczenie. Dają poczucie bezpieczeństwa, bliskości, zaopiekowania, ciepła.

Jak mówią psycholodzy, język dotyku to coś, co znamy od początku naszego życia. Sama mogę obserwować, jak mój dotyk pomaga mojemu synkowi się uspokoić, jak to poczucie bezpieczeństwa, które mu przekazuję w ten sposób pozwala mu rozwijać skrzydła. Kiedy tylko czuje się zaniepokojony, szuka mnie wzrokiem lub wspina się na mnie, żeby się przytulić, a potem wraca do zabawy. Nic dziwnego, że ta potrzeba z nami zostaje także w dorosłości.

Jak to działa? Za ten niezwykły wpływ dotyku odpowiada oksytocyna, zwana hormonem miłości lub przywiązania. Nie tylko pomaga przyspieszyć akcję porodową (słynne „wywoływanie porodu” polega właśnie na podaniu oksytocyny), ale także wpływa na budowanie relacji. Jej poziom w naszych organizmach znacząco wzrasta po narodzinach dziecka, ale także kiedy dotykamy kogoś dla nas ważnego.

Bardzo istotna właściwość oksytocyny, z której większość z nas nie zdaje sobie sprawy to hamowanie układu współczulnego, czyli odpowiedzialnego za reakcje stresowe. Wydzielanie oksytocyny pozwala się rozluźnić i uspokoić nasz organizm. Bez tego nie moglibyśmy normalnie funkcjonować, bo nasze ciało byłoby w stanie permanentnego stresu fizjologicznego. Co ciekawe, oksytocyna pojawia się nawet podczas przytulania zupełnie obcych osób (do czego w czasach pandemii nie zachęcam), a także zwierząt czy przytulanek. Ja jednak najchętniej przytulam się do męża i synka 🙂

Wspólne spędzanie czasu

Często powtarzam, że relacji nie buduje się, kiedy siadamy na przeciwko siebie i postanawiamy, że teraz właśnie będziemy budować relację. Potrzeba do tego czasu. Wspólnie spędzanego czasu i wspólnych aktywności, które nas łączą, sprawiają przyjemność i budują nasze wspomnienia. Wspólne przechodzenie przez trudności też oczywiście wpływa na naszą relację, ale dziś skupiam się na tych miłych chwilach.

Ja i mój mąż mamy to szczęście, że lubimy podobne rzeczy. Już na początku, kiedy się poznaliśmy, oglądaliśmy podobne filmy, czytaliśmy podobne książki, słuchaliśmy podobnej muzyki. Zupełnie wbrew powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Dużo czasu spędzaliśmy razem – na gadaniu, uprawianiu sportu, oglądaniu czegoś czy graniu w gry.

Z czasem pojawiały się nowe rzeczy, które wciągały mnie lub mojego męża. Uwielbiam to, że zawsze się nawzajem zapraszamy do tych aktywności. Dzięki temu jesteśmy na bieżąco z tym, co nas kręci i interesuje. Dzięki temu ja np. poznałam i zakochałam się w Formule 1 i polubiłam granie w PlayStation, a on przestał wyśmiewać się z Harrego Pottera. To jeden z powodów, dlaczego po takim czasie nie skończyły nam się jeszcze tematy do rozmów! 😀

Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko

Oczywiście odkąd jesteśmy rodzicami nie jest łatwo znaleźć czas na bycie sam na sam, a nawet rozmowę na tematy niedotyczące małego. Nie jest łatwo wykrzesać z siebie energię, znaleźć siłę na jakieś dodatkowe aktywności, kiedy lista rzeczy do ogarnięcia w domu wydaje się nie mieć końca. Wtedy właśnie trzeba dokonywać wyboru. Czy ważniejsze jest poskładanie prania, czy jednak spędzenie chwili razem i pogadanie? A może sprzątanie kuchni zaczeka jeszcze pół godziny, żebyśmy mogli zobaczyć razem ulubiony serial i trochę się zrelaksować?

Zdarza się oczywiście, że wygra po prostu pójście spać. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Warto jednak postawić relację z mężem / partnerem na tyle wysoko na liście priorytetów, by nie odkładać jej na później za każdym razem. To inwestycja – od naszych wyborów zależy, jak ta relacja będzie wyglądała za kilka lat. A przecież szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci.

Mocno wierzę, że nasza dobra relacja nie tylko tworzy maluchowi przyjemne i komfortowe warunki rozwoju, ale także stanowi wzór dla jego późniejszego sposobu budowania relacji z innymi ludźmi. Więc to nie tylko inwestycja dla nas, jako pary, ale także dla nas jako rodziny.

Na pewno mogłabym dodać jeszcze kilka punktów do tej listy, ale dziś te trzy wydają mi się najważniejsze. A jaki jest Twój klucz do szczęścia w związku, w małżeństwie? Podziel się swoim punktem widzenia 🙂

2 sierpnia 2020 0 comment
3 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Zasada, która zmieni Twoje życie

by asia 11 lipca 2020

Parę dni temu wybrałam się na spacer z moją koleżanką A. i naszymi maluchami. W pewnym momencie A. zajrzała do wózka (pod wieeeelką budkę spacerówki) i zobaczyła, że jej córeczka zasnęła w niezbyt wygodnej pozycji, przechylona mocno do przodu. Do tej pory mam przed oczami przerażone spojrzenie mojej towarzyszki. Widziałam, jak w ułamku sekundy przechodzi od tego zaskoczenia i przerażenia do robienia sobie samej wyrzutów. Że jak mogla nie zauważyć, że powinna wcześniej zajrzeć do budki, że powinna być bardziej uważna, a w domyśle powinna być lepszą mamą… Widziałam, że źle poczuła się z samą sobą. I zrobiło mi się jej bardzo szkoda, bo jest jedną z najcudowniejszych mam, jakie znam.

Pomyślałam sobie wtedy, czemu my to sobie robimy? Czemu ciągle mamy do siebie wyrzuty, że nie jesteśmy tak doskonałe, jak powinnyśmy? Dlaczego dowalamy sobie za każde potknięcie, jakby przez nie miał się skończyć świat? Czemu tak wiele z nas boryka się z poczuciem winy, gdy tylko coś nam się nie uda albo kiedy pójdziemy łatwiejszą ścieżką? Dlaczego tak trudno przychodzi nam okazać sobie samym zrozumienie i troskę, jakie bez problemu okazujemy innym?

Nieidealność

Długo nie mogłam przestać o tym myśleć, bo przecież to nie tylko A. tak ma. Mi też się zdarza robić sobie wyrzuty czy nawet złościć się na siebie. Na przykład kiedy mały się przewróci, a ja nie zdążę go złapać… Albo kiedy już totalnie nie mam siły zapewniać mu atrakcji i dam mu coś do zabawy, a sama na chwilę się położę albo pójdę ogarniać niekończące się pranie.

Mogłabym wymieniać sporo takich momentów, gdy nie jestem idealną mamą. Rzadko kiedy chyba jestem tą idealną w ogóle, bo aż za dobrze zdaję sobie sprawę, że zawsze można wyżej, mocniej, lepiej. Zwłaszcza, kiedy czytam blogi parentingowe, zalecenia specjalistów różnej maści czy nawet gdy patrzę na idealne instagramowe macierzyństwa.

Trudno jest się nie porównywać, trudno nie robić sobie wyrzutów, kiedy z różnych stron bombardują nas obrazy, że przecież da się! Można mieć idealnie wysprzątany dom, poskładane w kosteczkę i wyprasowane pranie, a jednocześnie organizować dziecku czas, proponując nieustannie mądre, wspierające jego rozwój zabawy. Można, a nawet trzeba być zawsze w 100% skoncentrowanym na dziecku i jego potrzebach. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nam powie że to tylko kwestia dobrej organizacji. Ja już wysypki dostaję, kiedy to słyszę. Bo jeszcze do tego idealna mama nie miewa nigdy gorszych dni i potrafi tryskać energią bez kawy, po trzech godzinach przerywanego nocnego snu. Ludzie, dajcie żyć…

Trochę mi zeszło, zanim zrozumiałam, że rzeczywistość jest i będzie inna niż to, co widzimy w mediach, niż to, co czytamy w książkach. Jest po prostu nieidealna. Prawdziwe macierzyństwo ma więcej różnorodności, więcej kolorów, także tych ciemniejszych. Takich, które nie nadają się do reklam i na Instagrama.

Inspiracja z Kanady

Ciągle jednak nie dawało mi spokoju pytanie, czemu my, mamy, tak często same sobie dajemy po głowie za tę naszą niedoskonałość. Dlaczego zamiast trochę sobie odpuścić i wyluzować, spinamy się i obwiniamy się o tak wiele rzeczy. Nawet o sprawy tak naturalne jak to, że można nie zauważyć, w jakiej pozycji zasnęło dziecko, kiedy wózek zwrócony jest w drugą stronę, a maluch schowany przed słońcem pod dużą budką.

Przypomniałam sobie wtedy jedną z 12 życiowych zasad opisanych przez Jordana Petersona, kanadyjskiego psychologa znanego z kontrowersyjnych czasami poglądów. Dodam w tym miejscu, że trafiłam na jego książkę dzięki mojemu mężowi, co niemalże oznacza, że jest on współautorem tych zasad (a przynajmniej mąż tak się czuje 😀 ).

Druga zasada jest chyba moją ulubioną w kontekście macierzyństwa – traktuj siebie tak dobrze, jak traktujesz osoby, na których Ci zależy. Choć wydaje się to dosyć proste, tkwi w tym jednym zdaniu wielka mądrość. Wiele razy łapię się na tym, że zapominam o swoich lekach, ale o lekach małego nie zdarza mi się zapominać. Kiedy mąż powie, że coś go boli – od razu wysyłam go do lekarza, a sama potrafię ignorować swoje objawy tygodniami, zanim umówię się na wizytę. Kiedy mąż ma ciężki dzień czy jest zmęczony, zawsze znajduję sposób, żeby się nim zaopiekować, samą sobą się jednak tak troskliwie nie opiekuję w podobnych sytuacjach. To drobne przykłady, ale myślę, że już one pokazują, że dbanie o najbliższych przychodzi mi dużo łatwiej niż o siebie. Z tego, co widzę, nie tylko ja tak mam.

Peterson wspaniale tłumaczy, skąd to się nam bierze. Kiedy patrzymy na naszych bliskich, na pierwszy plan wysuwają się miłe, pozytywne wspomnienia i uczucia. Kochamy ich, chcemy dla nich tego, co najlepsze i naturalnie nasza uwaga skupia się na tym, co sprawia, że są dla nas tak ważni. Jak pisze J.P. „Ludzie, którzy nas znają, widzą w nas wiele wad, to prawda. Ale tylko my znamy pełen zakres naszych niedoskonałości, niegodziwych myśli i podłych występków. Nikt nie jest równie świadomy ułomności naszych ciał i umysłów, co my sami.” (Peterson, Jordan B., 12 życiowych zasad, 2018). Dlatego łatwiej przychodzi nam dbanie o najbliższych, a trudniej o siebie.

Mimo wszystko

Myślę sobie, że wielkim szczęściem jest mieć obok kogoś, komu naprawdę na mnie zależy. Kogoś, kto sam się nie umówi do lekarza, ale mi będzie kilkanaście razy przypominał, że powinnam. Kto widząc moje zmęczenie i frustrację powie, żebym odpoczęła i zrobiła coś miłego dla siebie. Kogoś, kto zatroszczy się o mnie, gdy ja będę chciała sobie samej dowalić za jakieś potknięcie. Ale na szczęściu nie można poprzestawać.

Mając świadomość, że ten ktoś nie zawsze będzie obok, by się mną zaopiekować, po przeczytaniu zasady Petersona, postanowiłam zacząć ją serio stosować. Oczywiście, nie jest to takie proste, że postanawiam i następnego dnia już tak jest. Wymaga to dużo pracy nad sobą, czasami przełamania swoich schematów, ale jestem na dobrej drodze. Bo wiem, że mimo moich niedoskonałości i wad, zasługuję na to, by traktować siebie lepiej. Każdy ma wady, każdy z nas jest niedoskonały. Czy to cokolwiek zmienia? Nie. Bo każdy z nas zasługuje na szacunek, na troskę, na miłość.

Dlatego proszę, traktuj siebie tak, jak traktujesz osoby, na których Ci zależy. Odpuszczaj sobie, kiedy popełnisz błąd lub czegoś nie zauważysz. Może będzie Ci łatwiej, kiedy zadasz sobie pytanie jak zareagowałabyś, gdyby dana sytuacja dotyczyła Twojej najlepszej przyjaciółki. Czy byłabyś równie krytyczna, jak dla samej siebie? Pamiętaj, że zasługujesz na troskę tak samo, jak Twoi najbliżsi. Mimo wad, mimo niedoskonałości. Mimo wszystko.

11 lipca 2020 0 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Macierzyństwo, za jakim nie tęsknię

by asia 28 czerwca 2020

W pierwszych miesiącach macierzyństwa prawie za każdym razem kiedy chciałam się pożalić czy trochę ponarzekać, że jest mi ciężko słyszałam „teraz, jak dziecko tyle śpi to nie marudź” albo „jak podrośnie to dopiero zobaczysz”.

Nie wiem czy też tego doświadczyłaś, ale mega mnie to złościło. Jakby ktoś odbierał mi prawo do kiepskiego samopoczucia tylko dlatego, że później mają się pojawić kolejne trudności. A przecież kiedy jesteś niewyspana, zmęczona i sfrustrowana nie chcesz słyszeć, że potem będzie gorzej. Wręcz przeciwnie… Chcesz usłyszeć, że ten ciężki czas się skończy.

Mijają miesiące, a dla mnie macierzyństwo staje się coraz piękniejsze, daje mi coraz więcej radości i przyjemności. Nareszcie jestem w miarę wyspana, nareszcie wiem, o co chodzi mojemu dziecku, kiedy marudzi, nareszcie możemy się razem bawić i miło spędzać czas! Wcale nie tęsknię za czasem, kiedy młody był okruszkiem. Nawet pomimo tego, że tak dużo wtedy spał, a teraz w ciągu dnia ciężko mi wykroić chwilę dla siebie.

Chcesz wiedzieć za czym konkretnie nie tęsknię?

Szpital i puste łóżeczko

Najtrudniej było wyjść ze szpitala bez niego. Ze względu na to, że młody jest wcześniakiem został na oddziale dla noworodków, a ja wróciłam do domu i codziennie patrzyłam na jego puste łóżeczko. Czekałam na ten wyjątkowy moment, kiedy pani doktor powie wreszcie, że może go wypisać.

Znowu trafiły się głosy, mówiące że w sumie to dobrze mam. Dziecko mi nie płacze, więc mogę się wyspać. Chciało mi się płakać za każdym razem, kiedy padał taki komentarz. Pomijając fakt, że w nocy i tak nie spałam, bo co 2-3h odciągałam mleko, to przecież oddałabym wszystko, żebyśmy byli razem. Co to za macierzyństwo, kiedy zamiast poznawać swojego synka, przytulać go i być blisko, miałam określone godziny odwiedzin, a przez większość czasu i tak nie mogłam go brać na ręce.

Byłam wykończona. Od rana do wieczora siedzialam w szpitalu, przy mydelniczce, w której leżał mój okruszek. Z przerwami na odciąganie mleka, kiedy spał. Kiedy mąż proponował, żebym któregoś dnia została w domu i odpoczęła, a ja wyobraziłam sobie że on jest tam całkiem sam… Jak dobrze, że to już za nami.

Mój „przyjaciel” laktator

W moim wyobrażeniu macierzyństwa karmienie piersią było czymś tak oczywistym, że nawet nie zastanawiałam się czy będę karmić. Zachwycałam się opowieściami koleżanek o tym, jak to karmiły swoje maluchy przez sen, czasami nawet się nie wybudzając. O tej bliskości, jaka z tego płynie, ale także o tym, jakie to wspaniałe dla zdrowia dziecka i jakie wygodne dla mamy.

Zamiast tych nocy przytulonych do synka miałam noce z żółtym pulsującym urządzeniem, które zbierało moje mleko. Ale zanim dotarłam do tego etapu, miałam noce pełne łez i frustracji, że mleka nie ma. Noce z telefonem i filmikami, na których mój okruszek płacze, śpi, ściska moją rękę. Ze wszystkich sił walczyłam o mleko dla niego. Szukałam też pomocy u doradców laktacyjnych, u neurologopedy. Bez rezultatu.

Szczerze nie cierpiałam tego odciągania. Pobudki w nocy trwały godzinę – półtorej. Najpierw przewijanie, karmienie, usypianie, a potem jeszcze odciąganie, wyparzanie butelek… A do tego frustracja, że mleka jest za mało na potrzeby synka, więc i tak musieliśmy go dokarmiać mieszanką.

Przestałam odciągać, kiedy pojawiło się tak wiele kolejnych trudności, że już nie miałam na to sił. Długo się biłam z myślami, długo wyrzucałam sobie, że coś odbieram mojemu dziecku… Ale potem mój mąż, moja siostra i nawet moja mama pomogli mi zrozumieć, że ważniejsze od mleka są miłość, spokój, bliskość i cierpliwość.

Czytałam też takie badania robione na małych małpkach na temat ważności mleka versus bliskość właśnie. Była tam druciana „mama małpa”, od której maluchy dostawały mleko i pluszowa, która mleka nie dawała. Jak się okazało, małe małpki, kiedy się na przykład przestraszyły, zawsze biegły do tej pluszowej po bliskość, a nie po mleko. To też pomogło mi sobie ułożyć w głowie, że wcale nie będę gorszą mamą. Pomogło mi trochę sobie odpuścić…

Dzisiaj mam poczucie, że była to bardzo dobra decyzja, na wielu płaszczyznach. Po pierwsze zaczęłam więcej sypiać, a to jednoznacznie przełożyło się na ilość mojej cierpliwości i spokoju. Druga sprawa, że mleko modyfikowane pomogło młodemu szybciej wyciszyć mocną reakcję alergiczną, dzięki czemu i on zyskał spokój. Po trzecie przybyło mi czasu, który mogę spędzać z nim, odpowiadając na jego potrzeby – skupić się na tu i teraz, zamiast planowania kiedy usiądę do laktatora. Zdecydowanie nie tęsknię za moim żółtym „przyjacielem”.

Brak interakcji

Jakoś zupełnie sobie nie zdawałam sprawy, że taki maluszek na początku totalnie nie kuma świata i ludzi dookoła. Na poziomie emocji i podświadomości na pewno wie, że jestem jego mamą, ale jeszcze nie umie tego ogarnąć i zakomunikować.

Pamiętam ten moment, kiedy poczułam że mnie zauważył. Nie mnie, jako poruszający się w polu widzenia obiekt. Mnie – Mamę. To, jak zmieniło się jego spojrzenie, ten uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. To było jak najcudowniejszy prezent! W porównaniu z tym, jak jest teraz, na początku niewiele było takich interakcji. Niewiele poza przytulaniem i noszeniem można było mu zaoferować.

Teraz łatwo mogę go rozśmieszyć, a kiedy uśmiecha się szeroko na mój widok, kiedy się wspina na mnie, żeby się przytulić, kiedy bawimy się na podłodze, kiedy opowiada po swojemu jakieś szalone historie… Dopiero teraz, dzięki tym wszystkim interakcjom, mam wielką frajdę z bycia mamą.

Niepewność pierwszych kroków

Ostatnia rzecz, której tak bardzo mi nie brakuje, to mój własny brak pewności i umiejętności zorganizowania się. Naturalne jest, że pierwsze kroki, także w macierzyństwie, są niepewne, że badamy grunt i metodą prób i błędów dochodzimy do właściwych rozwiązań. Potrzeba na to czasu, trzeba też sobie dać to prawo do niewiedzy i popełniania błędów.

Początkowo byłam zdezorientowana ilością różnych wytycznych, wskazówek, zaleceń. Różne książki mówiły różne rzeczy, podobnie jak lekarze, o blogach parentingowych nie wspominając. Do tego dodajmy inne mamy (i babcie, i ciocie), którym też się wydawało, że znają jedyną właściwą drogę, jaką w macierzyństwie należy podążać. Minęło kilka miesięcy zanim znalazłam własną, zanim poczułam się na tyle pewnie, by mieć swoje zdanie i się go trzymać.

Trochę też trwało, zanim nauczyłam się rozpoznawać, o co młodemu chodzi. Zanim ogarnęłam różne rodzaje jego płaczu, znalazłam odpowiednią pozycję do karmienia, zanim poznałam jego różne preferencje oraz zanim pojawił się jakiś rytm. Mówi się, że dzieci potrzebują rytmu, powtarzalności i rutyny, ale w naszej rodzinie to chyba ja tego potrzebowałam najbardziej. Poczucia, że wiem co się kiedy wydarzy, że mogę sobie coś zaplanować. Ale zanim ten moment nadszedł, nauczyłam się żyć z nieprzewidywalnością i to dla mnie duży sukces.

Tu i teraz

Ostatnie dwa miesiące były cudownym czasem. Nie mówię, że zupełnie nie zdarzały się gorsze dni, ale nawet te były dużo lepsze niż pierwsze kilka miesięcy. Oboje lepiej śpimy w nocy, a dzięki temu w ciągu dnia jestem zdecydowanie lepszą wersją siebie. Mamy swój rytm, ale mamy też sposoby jak się zorganizować, kiedy z różnych względów tego rytmu nie da się zachować. Wiem, jak sobie radzić kiedy młody marudzi i w większości sytuacji rozumiem, co mu jest.

Dziś czerpię pełnymi garściami z tego wyjątkowego czasu, który mija w zawrotnym tempie. Jestem szczęśliwą mamą, szczęśliwą Asią. I bez żalu żegnam się z tamtym trudnym czasem.

A Ty, za jakim macierzyństwem nie tęsknisz? A może właśnie pierwsze miesiące wspominasz najlepiej? Koniecznie daj znać!

28 czerwca 2020 0 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Prymuska nieprzygotowana

by asia 12 czerwca 2020

Kiedy byłam w podstawówce, kochałam chodzić do szkoły. Nawet sobie nie wyobrażasz, w jaką wpadałam rozpacz, gdy z gilem po pachy mama prowadziła mnie do naszej pani doktor, a ona orzekała, że muszę przez parę dni zostać w domu. Natychmiast zdrowiałam!

Mój mąż wypomina mi do tej pory, że poziom mojej prymuskowości nie mieścił się w żadnych ramach. Tak to sobie tłumaczę, bo on mówi po prostu, że byłam nienormalna 🙂 Uwielbiałam się uczyć, zawsze byłam przygotowana do lekcji. Przychodziło mi to z łatwością i dawało dużo satysfakcji. Myślałam, że do macierzyństwa też się tak świetnie przygotuję.
O ja, naiwna.

Przygotowania czas zacząć

Zaczęłam oczywiście od klasyki – „W oczekiwaniu na dziecko”. Kolejne miesiące, kolejne rozdziały. Aplikacja, która mówiła, jakiej wielkości jest w tym tygodniu moje maleństwo, jak się rozwija. Blogi, rozmowy z mamami, fora i grupy na Facebooku. Wpadłam w szał czytania wszystkiego. Jak to mówi Miłosz Brzeziński, ćpałam te informacje jak szalona. Kolejne listy powstawały w mojej głowie – co robić, czego nie robić, co kupić, czego nie wolno. Im więcej czytałam, tym bardziej mi się wydawało, że znam prawdy objawione macierzyństwa.

Do szkoły rodzenia zapisałam się oczywiście z wyprzedzeniem. Czekałam na te zajęcia z ogromną niecierpliwością! Wrzuciłam nam do kalendarza wszystkie spotkania kilka miesięcy wcześniej. A potem wszystkie plany legły w gruzach.

Niespodziewany obrót zdarzeń

Kiedy okazało się, że grozi nam przedwczesny poród i muszę leżeć, byłam zdruzgotana. Moja pierwsza myśl – przecież ja nie zdążyłam się jeszcze przygotować! Dodatkowo nici ze szkoły rodzenia, musiałam odwołać nasz udział. A wydawało mi się, że to coś niezbędnego – prolog, bez którego sobie dalej nie poradzę.

Znalazłam więc furtkę – mogę skorzystać z edukacji domowej u położnej środowiskowej. Dzwoniłam do przychodni z wytrwałością godną prymuski. Za każdym razem z jakiegoś powodu nie mogła się ze mną umówić… po 4 próbie odpuściłam. Tyle kobiet dało radę bez przygotowania – ja nie dam? Wiadomo, że dam. Nie mam wyjścia.

Długo odkładałam spakowanie torby, zaklinając rzeczywistość. Bo przecież, jak torba niespakowana, to jeszcze nie można rodzić! Na szczęście szybko się uporałam z tym nierozsądnym pomysłem. Przecież lepsze zaklinanie będzie, jak spakuję i postoi sobie do wyznaczonego terminu porodu. Spakowałam i niestety przydała się dużo szybciej, niż zakładałam.

Szczęście w tym wszystkim, że trafiłam na cudowne położne, które mnie poprowadziły przez poród. Czułam się na tyle zaopiekowana, że w sumie było mi już wszystko jedno, co się będzie działo, byle urodzić zdrowego syneczka. I mieć to już za sobą.

Szczęście i strach

Moment, w którym mogłam przytulić jego małe ciałko, był jednym z najbardziej magicznych doświadczeń mojego życia. Brak przygotowania nie miał wtedy nawet odrobiny znaczenia. Później było tylko trudniej.

Kiedy w końcu po tygodniach oczekiwania przyszedł ten upragniony moment, że mogliśmy zabrać młodego do domu, byłam rozdarta. Z jednej strony szczęśliwa, bo wreszcie będziemy razem, z drugiej przerażona, bo czułam się totalnie nieprzygotowana. Niby wszystko w domu było – łóżeczko, pieluszki, ubranka. Nawet monitor oddechu czekał już zamontowany, żebyśmy mieli pewność, że bobas będzie bezpieczny. A jednak nie miałam pojęcia, co nas czeka. Zalecenia lekarzy były takie… Banalne? Nawet nie wiem, jak to inaczej określić. Tyle i tyle mleka, takie leki, za tyle tygodni kontrola… Miałam miliony pytań. A jeśli coś będzie nie tak? Czy będę umiała to w ogóle rozpoznać? Czy będę wiedziała, czego potrzebuje? Kiedy jest głodny? Kiedy chce spać? Czemu nikt nie dał mi instrukcji, co robić?

Patrzyłam ze strachem na tego okruszka, ważącego wtedy niewiele ponad 2 kilogramy. Kiedy kichnął, miałam już wizję zapalenia płuc. Kiedy się zakrztusił, widziałam nas na SORze. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek żyła w takim permanentnym strachu. I poczuciu, że błądzę po omacku. Czy ja na pewno dobrze robię? Byłam mega zmęczona. Nie tylko opieką nad maluchem, niespaniem i odciąganiem mleka, ale też dodatkowo analizowaniem każdej, najdrobniejszej sytuacji.

Sposób na niepewność

Im mniej pewnie się czułam, tym bardziej uciekałam w szukanie informacji. Im bardziej byłam przestraszona, tym bardziej restrykcyjnie przestrzegałam książkowych oraz lekarskich prawideł czy zaleceń. Jakaż była moja frustracja, kiedy lekarze mówili „wcześniaki tak mają” albo po prostu „dzieci tak mają„.

Jeszcze gorzej było, kiedy trafiałam na sprzeczne opinie – jeden lekarz mówił, żeby się nie przejmować, a inny, że to może być coś poważnego. Niekiedy intuicja podpowiadała mi, że coś jest na rzeczy, a wszyscy bagatelizowali temat. Długo mi zeszło, zanim nauczyłam się słuchać tej intuicji i podejmować decyzję, któremu lekarzowi zaufać. Dopiero dzisiaj rozumiem, że potrzebowałam czasu, żeby poznać i zrozumieć moje dziecko. I jemu też musiałam nauczyć się ufać.

Rada z przyszłości

Kilka razy, kiedy już myślałam, że wreszcie ogarniam „w macierzyństwo”, nagle wszystko się zmieniało. Sposoby, które do tej pory były skuteczne, nagle przestawały działać. Musiałam nauczyć się elastyczności. To była najtrudniejsza lekcja w moim życiu. Dla mnie – prymuski, trzymającej się zasad – funkcjonowanie w świecie, w którym zasady zmieniają się co kilka tygodni, to spore wyzwanie.

Czy istnieje jakakolwiek szkoła, która mogłaby mnie na to przygotować? Chyba tylko stoicyzm. Czy gdyby ktoś mi powiedział, że tak będzie – czy wtedy byłabym przygotowana? Czy uwierzyłabym, jak naprawdę wygląda macierzyństwo? Raczej nie.

Patrząc na to, jak bardzo rozwinęłam się jako człowiek, jestem wdzięczna za to wszystko. Za tę lekcję. Za tego małego brzdąca, który sprawił, że stałam się mądrzejsza, że łatwiej dostosowuję się do tego, co niesie każdy dzień. Dobrze mi z tym luzem, na jaki wrzuciłam. Dobrze mi z wyluzowaną, elastyczną i spokojniejszą mną.

Dlatego dzisiaj mogę powiedzieć wszystkim mamom-prymuskom: odpuść sobie. Przygotuj się na to, że nie przewidzisz wszystkiego, że na macierzyństwo nie da się do końca przygotować. Nie wierz we wszystko, co przeczytasz i co Ci powiedzą. Miej oczy i uszy otwarte, ale podejdź do tego ze spokojem i słuchaj swojej intuicji. Zaufaj sobie i zaufaj swojemu dziecku.

fot. Unsplash

12 czerwca 2020 0 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
MacierzyństwoPraca i rozwój

Powrót do pracy? 5 rad od mam, które mają to za sobą!

by asia 6 czerwca 2020

Temat powrotu do pracy kołacze się w mojej głowie od jakiegoś czasu. Ostatnio nawet śniło mi się, że sama wróciłam już do biura. Rozmawiając z kobietami na różnych etapach urlopu macierzyńskiego, dużo słucham o obawach, z jakimi się borykają. Czy dadzą sobie radę po powrocie? Czy powrót to w ogóle dobry pomysł? Jak poradzą sobie ich dzieci?

Z tego powodu postanowiłam zapytać mamy, które już jakiś czas temu wróciły do pracy, jakich rad mogłyby udzielić tym z nas, które są jeszcze przed tym ważnym dniem. Bo po co wyważać otwarte drzwi, skoro można nauczyć się czegoś od osób, które miały już szansę wyciągnąć swoje wnioski.

Oto, czego się dowiedziałam.

1. Nie martw się o swoje dziecko

Nie wiem czy jest taka mama, która obwieszczając zamiar powrotu do pracy nie usłyszała przynajmniej raz „a co będzie z dzieckiem?!” albo „oddasz takiego malucha do żłobka?”. To chyba jedna z najczęstszych reakcji otoczenia. Jakbyśmy same nie miały wystarczająco wielkich wyrzutów sumienia z powodu tego, że nie będzie nas 24h na dobę przy naszym potomku. Co ciekawe, mamy, z którymi rozmawiałam, najczęściej odwoływały się właśnie do tej obawy.

Jeśli naprawdę miałabym dać innym mamom tylko jedną radę, to myślę, że powiedziałabym, żeby nie słuchały albo po prostu nie czuły się winne, słuchając tego, co mówią inni. Wszystkim babciom, ciociom, sąsiadkom czy innym matkom, które do pracy nie wróciły może się wydawać, że posiadły już wszelką mądrość, ale to my same najlepiej wiemy, co jest dobre naszych dzieci. I że wbrew pozorom taki maluch doskonale adaptuje się do nowych sytuacji. Sama dość szybko zaczęłam doceniać to, że mój synek uczy się od innych i jak się niesamowicie dzięki temu rozwija. Moim zdaniem po powrocie do pracy, spędza się z dzieckiem czas intensywniej i chętniej niż spędzając z nim 24h. 

Monika, mama Antosia

Mój największy ból przy powrocie dotyczył tego, że będę musiała „zostawić” dziecko i oddać je do żłobka. Długo mi się wydawało, że nikt się nie zaopiekuje moim synkiem tak dobrze, jak ja i że robię mu krzywdę w ten sposób. Szybko zmieniłam zdanie, jak zobaczyłam, że mój syn zaczął się bardzo fajnie rozwijać i robić dużo rzeczy, na które ja bym z nim nie wpadła albo nie miałabym do nich cierpliwości. Także moja rada byłaby taka, żeby mamy nie miały wyrzutów sumienia z tego powodu. Posłanie (a nie zostawienie czy oddanie!) dziecka do żłobka czy przedszkola wyjdzie naszym dzieciom na dobre, bo bardzo dużo się tam nauczą!

Edyta, mama Ignacego

Naprawdę nie doceniamy zdolności adaptacyjnych maluchów. To tylko w naszej głowie jest wizja, że ciężko im się odnaleźć. Przynajmniej u mnie okazało się, że dziecko wymagające i wrażliwe, z zaawansowaną „mamozą”, jest uśmiechnięte, wyspane, lepiej je. Mimo mojej nieobecności w ciągu dnia.

Ula, mama Zosi

Bardzo mnie tym dziewczyny uspokoiły. Bo choć na poziomie świadomym wiem, że mama nie zapewni dziecku takich możliwości rozwoju społecznego jak inne dzieci, to gdzieś ta obawa też we mnie jest. Że coś mnie ominie. Że mój syn nie będzie miał takiej opieki, jaką ja bym mu zapewniła.

Mam poczucie, że zyska przy tym coś ważnego. Przede wszystkim dzieci bardzo szybko uczą się od siebie nawzajem. Widziałam mnóstwo przykładów, kiedy maluch po kilku tygodniach w żłobku lub przedszkolu nabierał takiego rozpędu rozwojowego, że było to aż nieprawdopodobne. Poza tym budują się wtedy pierwsze przyjaźnie i pojawiają się różne związane z tym wyzwania. Zwłaszcza dla pierwszego dziecka, które ma sto procent uwagi rodzica, cenną lekcją będzie nauka zasad panujących w społeczeństwie. To też szansa dla takiego malca, by poznawać świat w sposób, którego ja bym chyba sama nie była w stanie mu zapewnić.

2. Daj sobie czas

Druga rzecz, jaką usłyszałam też bardzo dała mi do myślenia. Zwłaszcza dlatego, że odkąd pamiętam byłam prymuską. W szkole czy w pracy, dawałam i daję z siebie wszystko. I wiem, że będę od siebie wiele wymagać po powrocie. Może nawet będę czuła się zobowiązana udowodnić wszystkim dookoła, że jestem nadal tak samo zaangażowanym pracownikiem, jak przed pojawieniem się malucha.

To, co mnie trochę zgubiło to chęć powrotu od razu na 100%, bez dania sobie czasu na wdrożenie. Wszystko chciałam nadrobić na już, a zaległości było dużo. Myślę, że przez pierwszy miesiąc jechałam na 150% swoich możliwości. Byłam bardzo zmęczona, dlatego patrząc wstecz powiedziałabym sobie:  „Zwolnij, to może poczekać”. Najśmieszniejsze jest to, że to ja sama narzuciłam sobie takie szalone tempo, nikt ode mnie tego nie wymagał.

Myślę, że macierzyństwo zmieniło moje podejście do pracy. Zdecydowanie nie mam już czasu na pracę, poza pracą. Mam też więcej cierpliwości, praktycznie nie miewam dni w których ogarnia mnie „niechcemisię” i odczuwam mniej stresu, bo łatwiej mi zachować zdrowy dystans.

Ula, mama Zosi

Z mojej perspektywy trzeba przestać się bać ze jako mamy jesteśmy mniej wydajne i musimy się wykazywać od początku (szczególnie w korpo).

Agata, mama Kacpra

Ta część może być dla mnie sporym wzywaniem. Ale jest szansa, że mając z tyłu głowy te mądre rady od Uli i Agaty, będzie mi trochę łatwiej zadbać o ten czas na rozgrzewkę i rozbieg. Zanim wskoczę na pełne obroty. Bo przecież to, że wskoczę, nie podlega żadnej dyskusji.

3. Zaplanuj priorytety

Jednym z powodów, dlaczego tyle swojej uwagi poświęcam myślom o powrocie do pracy jest fakt, że lubię być przygotowana. Określenie „lubię” nie oddaje do końca, jak bardzo bycie przygotowaną jest dla mnie ważne. Powinnam chyba napisać, że POTRZEBUJĘ być przygotowana. Dlaczego? Żeby czuć się pewnie, żeby łatwiej odnaleźć się w nowej sytuacji. Rada, którą dostałam od Basi bardzo się w to wpisuje.

Niektórzy ludzie będą oczekiwali, że po twoim powrocie nic się nie zmieni. Zrób więc listę zadań dodatkowych, których się podejmowałaś. Zdecyduj w co się chcesz nadal angażować, a w co już nie. Ustal priorytety. Twój czas się nie wydłuży, więc zanim wrócisz uzgodnij ze sobą, jak chcesz aby wyglądały Twoje zadania w pracy. To banalne, ale nie możesz funkcjonować jak przed narodzinami dziecka. Twój świat się zmienił, to normalne że musi zmienić się też trochę twoje podejście do pracy.

Basia, mama Artura i Krzysia

No właśnie. Słowa o tym, że nie możemy już funkcjonować tak, jak przed pojawieniem się dziecka były dla mnie bardzo poruszające. Bo znowu, na poziomie świadomym wszystko to wiem, ale kiedy górę biorą schematy, może nie być łatwo poskromić swoje zapędy. Tak jak pisałam w swoich refleksjach o powrocie do pracy (TUTAJ), jestem mamą od niedawna, a sobą całe życie. Dlatego przemyślenie sobie tego, co może się zmienić po powrocie będzie ważną częścią moich przygotowań.

4. Nie martw się jak to wszystko pogodzisz

Nie wiem, jak Ty, ale ja mam serio tendencję do martwienia się. Wyobrażam sobie czasami różne scenariusze, oczywiście niezbyt pozytywne, zastanawiam się, jak to będzie. Z tego, co słyszę z różnych stron – takich mam jest bardzo wiele. I pomijam tutaj oczywisty wątek martwienia się o swoje dziecko, ale bardziej o to, czy damy sobie radę. Czy uda nam się pogodzić te różne role życiowe? Czy nie „zawalimy” w którejś z nich?

Ja miałam też obawy jak pogodzę bycie rodzicem, ogarnięcie domu i pracę… Dzisiaj mogę już z całą pewnością powiedzieć, że da się – przynajmniej przy jednym dziecku nadal można mieć domowe obiadki i 5 minut dla siebie. Skoro ja dałam radę, Ty też na pewno sobie z tym poradzisz. Jest w nas, kobietach, coś niesamowitego – im więcej rzeczy mamy na głowie, tym lepiej nimi żonglujemy.

Agata, mama Kacpra

Trudno się z tym nie zgodzić. Wiele razy tego doświadczyłam, że kiedy do zrobienia było niewiele, jakoś ciężko było mi się zmobilizować, a kiedy lista pękała w szwach – kolejne punkty odhaczałam bez większego problemu. Ale bycie mamą pracującą to duże wyzwanie. Trochę trudno się nie martwić, jak to będzie…

W rozmowie z Ulą przyznałam się też do tych obaw. I jej odpowiedź – że na pewno będzie lepiej niż przewiduję, przypomniała mi o pewnym psychologicznym zjawisku, którego wszyscy doświadczamy. Nasze mózgi potrafią kreować tak niesamowicie mroczne scenariusze, że rzeczywistość rzadko kiedy je realizuje. Przypomnij sobie – kiedy sytuacja potoczyła się naprawdę tak tragicznie, jak przewidywałaś? Ja nie jestem w stanie przywołać ani jednej takiej sytuacji.

I to jest bardzo optymistyczna myśl. Miej nadzieję na najlepsze, ale przygotuj się na najgorsze. To najgorsze nigdy się nie wydarzy, ale jeśli będziesz przygotowana na to, poradzisz sobie z każdą inną wersją scenariusza.

5. To Twój czas! Wykorzystaj go.

Na koniec zostawiłam radę, która poruszyła mną w trochę inny sposób. Nie dotyka ona obaw i zmartwień, ale robi miejsce dla mojej ekscytacji powrotem. Bardzo mnie ucieszyła taka odpowiedź od Kasi.

Gdybym mogła dać radę powracającej do pracy mamie, powiedziałabym „To Twój czas! Nie bój się nowego, wykorzystaj go dla siebie. Pora skupić się na sobie, nie myśl o dziecku, bo na pewno zapewniłaś mu najlepsza opiekę. Wszystko będzie ok, potraktuj to jako czas na własny rozwój, gdy wrócisz będziesz szczęśliwa tylko daj sobie to poczuć nie mając wyrzutów sumienia.”
Ogólnie jeśli planują dopiero, ale się zastanawiają to oczywiście ja mówię stanowcze „do it!” To jest świetne uczucie powrócić. Ja się nie bałam w ogóle, normalnie oddaliśmy Hanię do żłobka bez wyrzutów sumienia. Oczywiście myślałam o niej, jak sobie radzi i co u niej. Ale ogólnie na czas pracy wyłączałam ” mamę” a włączałam „pracownicę”. To u mnie bardzo fajnie działało.

Kasia, mama Hani

I myślę sobie, że to cudowne podejście – zrobić wreszcie trochę miejsca dla siebie w tym wszystkim. Chyba to też jeden z powodów, dla których cieszę się myślą o powrocie. Bo w biurze nie będę już mamą, będę trochę bliżej dawnej siebie. Będę kompetentnym HRowcem, menedżerem, HR Business Partnerem, będę realizować swoje zadania i projekty, będę wykorzystywać całą swoją wiedzę i potencjał intelektualny. Znowu będę rozwijać skrzydła na zupełnie innym polu niż macierzyństwo. I to jest wspaniała wizja. To będzie mój czas.

Rada bonusowa

I na tym miał się zakończyć mój tekst, ale napisała do mnie kolejna mama. Jej rada skłoniła mnie, by popatrzeć na to wszystko z jeszcze innej perspektywy.

Jeszcze zdążysz policzyć te wszystkie excele, wdrożyć projekty – nie ta firma to inna – rynek pracy będzie dalej istniał za 3 lata. Ale dziecko jest małe i „Twoje” tylko przez bardzo krótki wycinek Twojego życia. Pamiętaj o tym.

Aga, mama Heli

To dla mnie ważny głos. Z jednej strony, żeby nie zatracić się w tej pracy, nie stracić z oczu tego, co najważniejsze i niepowtarzalne. Z drugiej, żeby mamy, które nie czują takiej ekscytacji na myśl o powrocie jak ja, znalazły w tym tekście coś dla siebie. Bo niezależnie od tego, co wybierasz – powrót czy zostanie z dzieckiem, najistotniejsze jest, byś z tą decyzją czuła się dobrze.

Która rada najmocniej do Ciebie przemówiła? A może jest coś, co chciałabyś dodać z własnego doświadczenia?

6 czerwca 2020 0 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
  • 1
  • 2

ZAMÓW NEWSLETTER

ZAMÓW NEWSLETTER!

Znalazłaś ciekawe dla siebie tematy?

Koniecznie zamów mój newsletter!

Dzięki temu nie przegapisz żadnego wpisu :)

Dziękuję!

Pozostało jedynie wejść na swoją skrzynkę i potwierdzić zapis. Po tym już na pewno nic Cię nie ominie :)

.

Bądźmy w kontakcie

Facebook Instagram Linkedin Email

kategorie

  • Macierzyństwo (18)
  • Odskocznia (3)
  • Praca i rozwój (39)
  • Rozmowa kwalifikacyjna (10)

Archiwa

  • styczeń 2023
  • wrzesień 2022
  • lipiec 2022
  • marzec 2022
  • luty 2022
  • luty 2021
  • grudzień 2020
  • listopad 2020
  • październik 2020
  • wrzesień 2020
  • sierpień 2020
  • lipiec 2020
  • czerwiec 2020
  • maj 2020
  • kwiecień 2020
  • marzec 2020

Meta

  • Zaloguj się
  • Kanał wpisów
  • Kanał komentarzy
  • WordPress.org

mama.z.hr

mama.z.hr
Z małym opóźnieniem, ale przychodzę do Was z k Z małym opóźnieniem, ale przychodzę do Was z kolejnym omówionym pytaniem. 

Czasem, kiedy pod koniec rozmowy pojawia się temat oczekiwań finansowych kandydata, zdarza się, że rekruter zadaje pytanie dodatkowe. Czy podana przez Panią kwota jest negocjowalna? Innymi słowy - czy jesteś w stanie zejść ze swoich oczekiwań? 

Kiedy dokładnie pojawia się to pytanie? Jak je interpretować? To dobrze czy źle, że się pojawia? 

Przede wszystkim, jak chyba łatwo się domyślić, pytanie wskazuje od razu, że podane przez nas oczekiwania przekraczają zaplanowany na dane stanowisko budżet. Ale już druga i trzecia wskazówka, są bardziej optymistyczna - to przekroczenie nie jest raczej zbyt duże i musieliśmy zrobić dobre wrażenie i spodobać się pracodawcy, skoro pytają nas o możliwość negocjacji. 

Pamiętajmy, że rekruter w większości przypadków nie może ujawnić nam jakie są widełki na dane stanowisko. Dlatego posługuje się różnymi sugestiami i przesuwa ciężar mówienia o konkretnych kwotach na kandydatów. 

Co odpowiedzieć? 

To zależy jaka jest Twoja prawda - czy podałaś oczekiwania realne, czy lekko zawyżone? Czy jeśli otrzymasz nieco niższe wynagrodzenie, nadal będziesz zadowolona? Czy jednak po 2-3 miesiącach poczujesz frustrację i będziesz zdemotywowana, że zarabiasz mniej niż byś chciała, niż wyceniasz swoje kompetencje? Jaka kwota będzie dla Ciebie wciąż satysfakcjonujaca? Jaka jest Twoja granica negocjacji?

Zawsze zniechęcam moje Klientki do znacznego obniżania swoich oczekiwań, bo to zwykle nie kończy się dobrze. W ciągu paru miesięcy okazuje się zazwyczaj, że niższe wynagrodzenie idzie w parze z dużą odpowiedzialnością albo po prostu nie działa motywująco. Dlatego warto się 3x zastanowić, zanim się na to zdecydujecie. 

A jak Ty do tego podchodzisz? Negocjowałabyś czy jednak nie, wiedząc że to pewnie jedyna droga do uzyskania zatrudnienia w tej firmie?

Ps. Nadal trwają zapisy do grupy mastermind "Nowa praca na wiosnę"! Zapisz się, daj się przeprowadzić przez proces poszukiwań i znajdź swoją pracę marzeń! Link do zapisów w bio @mama.z.hr 

-
#rekrutacja #rozmowakwalifikacyjna #wynagrodzenie #negocjacje #praca #zmianapracy
Dlaczego mastermindy to moja ulubiona forma pracy Dlaczego mastermindy to moja ulubiona forma pracy z klientami? Bo łączy w sobie wszystko, co najlepsze ze szkoleń, warsztatów i pracy indywidualnej. Żadna inna formuła nie pozwala aż tak wiele wcisnąć w program, aż tak wiele podarować Uczestnikom. 

Kiedy uruchamiałam pierwszą grupę, nie ukrywam, że miałam sporo obaw. Tak, ja ekspertka w tym temacie, stresowałam się nie na żarty. Czy uda mi się to przeprowadzić tak dobrze, jak chciałam? Czy Uczestniczki otworzą się na tyle, by szczerze mówić o swoich potrzebach i perspektywach, żeby moje podpowiedzi mogły być adekwatne? Czy starczy nam na wszystko czasu? 

Jak się okazało, jak możecie przeczytać w opinii jednej z Uczestniczek, wszystko poszło bardzo dobrze. Uwielbiam energię takich kameralnych spotkań, kiedy ja mogę podzielić się swoim spojrzeniem i wiedzą, a pozostali wymieniają się uwagami i dają sobie wzmocnienie i wsparcie. Uwielbiam czytać potem, jak chodzą na rozmowy, jakie mają przemyślenia, jakie nowe pytania się pojawiają. Serce mi rośnie, jak One rosną w tym procesie. 

Dlatego, jeśli i Ty chcesz na wiosnę zdobyć nową pracę, z której będziesz czerpać satysfakcję, nie wahaj się i już dziś dołącz do grupy mastermind. Startujemy 18 marca i spotkania będą się odbywały w soboty, co 2 tygodnie. 

Dlaczego to tyle kosztuje? 
Program mastermindu przewiduje 5 spotkań na żywo, dwa audyty CV dopasowanego do wybranych przez Ciebie ofert pracy, materiały przygotowujące do rozmów rekrutacyjnych i 4 tygodnie wsparcia przez grupę Whatsapp po zakończeniu spotkań. To ogrom czasu i wartości, jakie oferuję Uczestniczkom. Jeśli jednorazowo to za duża kwota, daj znać i rozbijemy ją na raty. 

Masz jakieś pytania? Coś się zastanawia, wahasz się czy to dla Ciebie? Napisz w komentarzu, a chętnie odpowiem! 

---
#autopromocja #mastermind #szukaniepracy #nowapraca #zmianapracy #szkolenie #kurs #mamaszukapracy #mamawracadopracy #pomacierzynskim
Jak myślisz, czy rekrutacja prowadzona przez zewn Jak myślisz, czy rekrutacja prowadzona przez zewnętrzną agencję rekrutacyjną wygląda tak samo, jak proces realizowany w dziale HR firmy? Jakie mogą być różnice, jakie dodatkowe etapy? Jakimi kanałami tacy rekruterzy szukają kandydatów? A może zastanawiasz się, dlaczego w ogóle firmy korzystają z agencji, zamiast zatrudnić własnych rekruterów? 

Wiem, że dla wielu osób temat procesów rekrutacyjnych realizowanych przez agencję jest bardzo interesujący. Nie wszyscy mieli okazję brać udział w takich procesach, a znam i takie osoby, które bardzo długo nie odpowiadały w ogóle na ogłoszenia publikowane przez agencje z obawy, że ich CV trafi do niewłaściwej firmy lub do ich własnego pracodawcy. 

Dlatego zaprosiłam do rozmowy Olę @a_szpak która przez wiele lat pracowała w agencji rekrutacyjnej, żeby podzieliła się z Wami swoim doświadczeniem i odpowiedziała na najbardziej nurtujące pytania. 

Choć sama miałam krótki epizod pracy w agencji i współpracowałam z wieloma różnymi firmami rekrutacyjnymi, myślę, że nic nie może się równać z opowieścią z pierwszej ręki od tak doświadczonej jak Ola osoby. Dlatego tym bardziej jestem szczęśliwa, że udało mi się ją namówić! 

Jeśli macie jakieś pytania w tym temacie, które Was nurtują - napiszcie w komentarzu, już jutro wieczorem poproszę Olę o odpowiedź 😊

To co, widzimy się? 

---
#lajw #rekrutacja #agencjarekrutacyjna #szukaniepracy #rozmowakwalifikacyjna #zmianapracy #praca #hr
Pytanie przyszło od jednej z Was z kategorii "dzi Pytanie przyszło od jednej z Was z kategorii "dziwne". I od razu pomyślałam, że trzeba się nim zająć, bo ono wbrew pozorom wcale dziwne nie jest! A wiele mówi o Waszej sytuacji i szansach w danym procesie rekrutacyjnym.

Zastanów się chwilę - wiesz już, że każde pytanie w trakcie rekrutacji pada w jakimś celu. Osoba prowadząca spotkanie ma (w głowie lub na kartce) listę rzeczy, które chce sprawdzić lub dowiedzieć się o Tobie. Po co więc pyta o Twój udział w innych rekrutacjach? 

Zanim powiem Ci, jak to wygląda z mojej perspektywy, chwila na wspominki. 

Pierwszy raz usłyszałam to pytanie na praktykach. Były to bezpłatne praktyki w dziale rekrutacji dużego korpo. Spotkanie prowadziła dużo starsza ode mnie rekruterka - weteranka, można powiedzieć, bo pracowała tam od początku istnienia firmy. I ona to pytanie zadawała na każdym spotkaniu. Miała swoją tabelkę z pytaniami, jakie zadawała kandydatom i jedna z kolumn to było właśnie "inne rekrutacje".

Ja nie zadaję tego pytania na każdej rekrutacji, ale używam go chętnie. Sama jako kandydatka też wiele razy byłam o to pytana i praktycznie zawsze oznacza to, że dana osoba jest mocno brana pod uwagę w danym procesie. 

Dlaczego rekruterzy o to pytają? 
👉 Żeby wiedzieć czy muszą się spieszyć z decyzją - jeśli jesteś w innych procesach, a spodobałaś się nam, z dużym prawdopodobieństwem spodobasz się też w innych firmach. Jeśli chcemy Cię mieć na swoim pokładzie, musimy się spieszyć. 
👉 Żeby ocenić, jak mocno Ty rozważasz danego pracodawcę i jak zaawansowane są Twoje działania w kierunku zmiany pracy. 

Jeśli więc usłyszysz takie pytanie na rozmowie, możesz uśmiechnąć się do siebie, bo najprawdopodobniej zrobiłaś dobre wrażenie. Jeżeli rozmawiasz z firmą swoich marzeń, powiedz że bierzesz udział, ale to praca w tej firmie jest dla Ciebie najbardziej atrakcyjna. Jeśli nie jest to firma marzeń - zdecyduj, jaki komunikat chcesz przekazać. Moim zdaniem warto powiedzieć, że masz inne opcje na stole. Może dzięki temu przyspieszy to tryby machiny jaką jest uzyskanie zgody na zatrudnienie 😉 

I co teraz myślisz o tym pytaniu? Jaka odpowiedź będzie najlepsza dla Ciebie? 

-
#narekrutacji #praca #rozmowakwalifikacyjna
Rzadko pokazuję się tutaj tak bardzo prywatnie, Rzadko pokazuję się tutaj tak bardzo prywatnie, ale ostatnio mam poczucie, że wciąż pędzę. Odhaczam kolejne rzeczy z listy, ustalam kolejne projekty, nawiązuję współprace i rozpisuję programy szkoleń... A wieczorem, gdy mam wreszcie chwilę dla siebie, padam na nos i nie starcza mi sił na coś konstruktywnego. 

Dlatego dzisiaj, przy okazji piątku, pogadajmy dla odmiany o tych drobnych przyjemnościach, które ładują nasze baterie! 

Dla mnie to na przykład takie wyjście jak dziś do fryzjera, choć z p. Beatą i tak dużo o dzieciach rozmawiamy, to przynajmniej są to rozmowy bez dzieci w tle 🤣 ogólnie to chyba każde wyjście do fajnych ludzi dobrze na mnie działa. Czasami nawet paczkomat potrafi poprawić mi humor i myślę, że nie jestem w tym odosobniona 😅

Od niedawna wciągnęłam się też znowu w grę na konsoli! Jako fanka Harrego Pottera, nie mogłam nie zakochać się w grze Hogwarts' Legacy - więc kiedy tylko dzieci zasną o przyzwoitej porze, ja delektuję się światem pełnym magii. 

Ładuje mnie też muzyka - przy muzyce sprzątam i składam pranie, ale najbardziej uwielbiam jeździć sama autem i na cały głos śpiewać ulubione kawałki 😁 i dobre jedzenie też mnie cieszy. Nie da się ukryć, że kocham jeść 😉 a szczególnie, gdy ktoś zrobi to jedzenie dla mnie ❤️

A co ładuje Twoje baterie? Co pomaga Ci się zresetować? Co daje Ci przyjemność w tym pełnym obowiązków macierzyńskim świecie? 
Jestem bardzo ciekawa Waszych sposobów na zatroszczenie się o sobie. 

---
#przyjemność #jestemmama #relaks #macierzyństwo #drobneprzyjemności #ładowaniebaterii
Nie chcesz wracać na etat po przerwie związanej Nie chcesz wracać na etat po przerwie związanej z macierzyństwem? Marzysz o tym, by realizować się "na swoim"? Masz dosyć sztywnych godzin pracy i wykonywania pracy dla kogoś? Masz pomysł na biznes, ale boisz się przejść do realizacji? 

Na początku każdej drogi jest wiele znaków zapytania, wiele obaw i niepewności. A gdybym powiedziała Ci, że większość z nich można łatwo rozwiać, jeśli ma się odpowiednie wsparcie? Że jeśli ten ogromny projekt, jakim jest marzenie o swoim biznesie można podzielić na małe, łatwiej osiągalne kroki?

Kiedy ruszałam ze swoją działalnością, bardzo doskwierała mi samotność i to, że nie miałam się z kim skonsultować - choćby po to, by wymienić myśli czy zobaczyć swoje pomysły innymi oczami. Zdecydowanie brakowało mi też wiedzy, jak działać, by szybko zobaczyć efekty. Dlatego wspólnie z @gosia.galbas stworzyłyśmy program mentoringowy "Mama ma biznes", w którym pomożemy innym Mamom na tym początkowym etapie wystartować z własnymi biznesami. 

Program, jaki przygotowałyśmy: 
💜 Spotkanie I- Analiza Twojego pomysłu 
💜 Spotkanie II - Twoje umiejętności oraz mocne strony
💜 Spotkanie III - Ocena rynku oraz analiza konkurencji
💜 Spotkanie IV - Mój klient - z kim chcę współpracować, jak ma wyglądać i gdzie go znajdę?
💜 Spotkanie V - Forma działalności i narzędzia 
💜 Spotkanie VI - Plan na biznes 

Chcesz do majówki mieć konkretnie określoną strategię na swój biznes? Dołącz do Mastermindu "Mama ma biznes" i rozwiń skrzydła, prowadząc swoją działalność! 

Co jeszcze Cię powstrzymuje? Zapisz się do programu używając linka zamieszczonego w bio @mama.z.hr 

Pamiętaj, że koszt udziału możesz podzielić na raty i nie musisz ponosić go w całości na początku. 

To co, zaczynamy pracę nad Twoim biznesem? 

---
#biznesonline #wlasnybiznes #naswoim #pomacierzynskim #mamamabiznes #jestemmama #mamapracuje
Zobacz więcej Obserwuj mmie na Instagramie
  • POLITYKA PRYWATNOŚCI STRONY MAMAZHR.PL

@2019 - 2022 Mama z HR. Wszelkie prawa zastrzeżone


Back To Top
Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT

Shopping Cart

Close

Brak produktów w koszyku.

Close