Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT
Monthly Archives

marzec 2020

OdskoczniaPraca i rozwój

Czy kwarantanna może mieć jasne strony?

by asia 31 marca 2020

Pandemia koronawirusa to straszny czas. Przerażające są doniesienia medialne o kolejnych zarażonych osobach i śmiertelnych ofiarach. Długo wydawało się nam, że to nas nie dotyczy, do nas nie dotrze. A jednak dziś wszyscy mierzymy się z ryzykiem zarażenia, wszyscy martwimy się o swoich bliskich i chyba wszyscy czujemy też lęk przed tym, jak poradzimy sobie z ekonomicznymi skutkami pandemii. Co zrobię, gdy zachoruje moje dziecko, nawet na zupełnie inną chorobę? Czy wirus ominie moich rodziców? Czy nadal będę mieć pracę? Czy mój związek wytrzyma to bycie razem 24/7? Kiedy będziemy mogli znowu spotykać się z rodziną? Kiedy wrócimy do normalności?

Wiele niewiadomych przed nami, a poczucie braku wpływu potęguje lęk i frustrację. To naturalne. Ale warto pamiętać, że zawsze mamy wpływ na to, jak w tej sytuacji się zachowamy (#zostańwdomu) i jak będziemy ją postrzegać. Dlatego pozwoliłam dojść do głosu mojej optymistycznej naturze i zaczęłam się zastanawiać, czy jestem w stanie znaleźć jakieś jasne strony. Czy to trudne doświadczenie może nas wzbogacić? Nas, jako jednostki, ale i jako całe społeczeństwo. Czy jakaś część zmian, które nas dotkną, może być pozytywna? Czy możemy wyjść z tego wszystkiego silniejsi lub mądrzejsi?

Na duże podsumowania przyjdzie pewnie czas, kiedy pandemia w Polsce zacznie przygasać, ale już dziś chciałabym podzielić się z Tobą kilkoma refleksjami.

Niedoceniani nauczyciele

Wielu moich znajomych ma dzieci w wieku szkolnym, co oznacza, że spędzają teraz z nimi dużo czasu na zdalnej nauce. Moją tablicę na fejsbuku zalewają memy i śmieszne teksty na temat tego, jak bardzo jest to męczące i pracochłonne. Jak trudno jest mobilizować potomków do nauki, a młodszym organizować wartościowe i edukacyjne zabawy. Jak wszyscy tęsknią za tym, by dzieci mogły wrócić do szkół, przedszkoli i żłobków. A przecież jeszcze wcale nie tak dawno, kiedy nauczyciele protestowali, z różnych stron padały głosy, że dlaczego mieliby więcej zarabiać?! Przecież spędzanie czasu z naszymi dziećmi nie ma nic wspólnego z ciężka pracą! Przecież mają tyle wolnego! Co to za problem taką lekcję przygotować, pogadać chwilę, przecież i tak większość rzeczy dzieci robią w domach.

A jednak okazało się, że praca nauczycieli nie jest tak lekka i przyjemna, jak się wydawało. Że to dzięki wkładanemu przez nich na co dzień wysiłkowi rodzicie nie muszą poświęcać tych niezliczonych godzin na tłumaczenie potomkom różnych zawiłych zagadnień. Że dzięki nauczycielom przedszkolnym nasze maluchy są zaopiekowane, spędzają czas w ciekawy sposób i zdobywają kolejne umiejętności.

Mam nadzieję, że kiedy pandemia przeminie, pozostanie z nami pamięć o tym, jaką wartość dla nas wszystkich dostarczają właśnie nauczyciele.

W służbie zdrowiu

Kolejna, zwykle traktowana po macoszemu, grupa zawodowa to pracownicy służby zdrowia. Teraz słowo „służba” nabiera jeszcze głębszego znaczenia. Bo to oni na pierwszym froncie służą, byśmy my mogli zachować zdrowie. Bardzo mnie chwytają za serce apele „zostań w domu, żebyśmy my mogli do domu wrócić”. Kiedy pomyślę o tym, że lekarze, pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni, diagności (totalnie niedostrzegana i niedoceniana grupa wśród zawodów medycznych!) każdego dnia zostawiają w domach swoich bliskich i ryzykując swym zdrowiem stają do walki z wirusem, czuję ogromny podziw. I wdzięczność za to, co robią.

Chcę wierzyć, że nie tylko na mnie to tak działa. Że wszyscy, także politycy, którzy decydują o budżetach przekazywanych na opiekę medyczną, będą pamiętać, z jakim poświęceniem pracowali dla nas lekarze i pozostałe zawody medyczne. I może wreszcie zaczną otrzymywać wynagrodzenie adekwatne do swoich kompetencji. Może służba zdrowia sama zacznie zdrowieć. Oby!

Zatrzymani w biegu

Nie da się ukryć, że w normalnych warunkach tempo naszego życia jest bardzo szybkie. Dni uciekają nie wiadomo kiedy. Każdy biegnie, każdy się spieszy – do pracy, z pracy do przedszkola/szkoły/żłobka, potem do domu albo na zajęcia dodatkowe. Wieczór w kinie, wieczór na zakupach, weekend za miastem. Bardzo mnie bawią najnowsze memy z pytaniem, gdzie wybierasz się na weekend teraz – Las Kuchnias, Santa Sypialnia czy Sofa del Mar? I z jednej strony jest to niesłychanie trudne, żeby z tego skrajnego biegu zatrzymać się aż tak, by przez 24h na dobę siedzieć w domu. Ale z drugiej, wreszcie mamy czas, żeby w tych naszych domach pobyć. Wyciągnąć zakurzone planszówki czy puzzle i zrobić z nich użytek. Wyrzucić stare rzeczy, zalegające w szafach. Przyjrzeć się temu, jak żyjemy. Zrobić z tym coś, albo i nie, ale na pewno warto wykorzystać tę chwilę, by się zatrzymać i pomyśleć.

Odkrywanie się na nowo

To zatrzymanie w biegu wpływa również, a może przede wszystkim, na nasze relacje z najbliższymi. I znowu z jednej strony są trudności, bo jesteśmy razem na małej przestrzeni. Najczęściej nie mamy tego komfortu, by rozejść się każdy do innego pokoju i pobyć trochę samemu. To może sprzyjać konfliktom. Kilka moich koleżanek żartowało, że kwarantanna może się u nich skończyć rozwodem, ale ja jestem dobrej myśli. Bo to, że możemy być razem to coś cudownego. Jeśli tylko zrobimy z tego czasu dobry użytek, możemy poznać się na nowo.

Dla mnie na przykład bardzo ciekawe jest obserwowanie męża pracującego zdalnie. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć, jaki jest w pracy – jak sobie organizuje czas, w jaki sposób rozmawia ze współpracownikami, jak sobie radzi ze stresem. W drugą stronę też to działa – mąż ma okazję zobaczyć, jak bardzo urlop macierzyński nie ma nic wspólnego ze zwykłym urlopem. Jaki mamy z synkiem rytm, jak wygląda nasz dzień, kiedy zwykle nie ma go w domu.

Przypomnijmy sobie, jak spędzaliśmy czas, kiedy nasze życie biegło wolniej. Rozmawiajmy, mówmy o swoich potrzebach i obawach, zaplanujmy randki w domu. Zamiast wychodzić na zewnątrz, wychodźmy sobie naprzeciw, robiąc dla siebie nawzajem drobne, miłe rzeczy. Wtedy jest szansa że nasze relacje wyjdą z kwarantanny w dużo lepszym stanie. Tego Wam życzę.

Upragniony koniec

Kiedy to się skończy? To pytanie, które słyszę chyba najczęściej. Zarówno w mediach, jak i od moich bliskich czy znajomych. To, że nie jesteśmy w stanie uzyskać na nie jednoznacznej odpowiedzi sprawia, że sytuacja jest jeszcze trudniejsza.

Jedno jest pewne – nic już nie będzie takie samo. Ani my, ani otaczający nas świat. Co więc możemy zrobić? Czy jesteśmy w stanie jakoś się na to przygotować? Chyba nie, bo nie wiadomo, co dokładnie nas czeka. Chyba musimy to przetrwać i poczekać na rozwój zdarzeń. To, co mi pomaga radzić sobie z obecną sytuacją to właśnie szukanie jasnych punktów. Próba wyciągnięcia wniosków i zadbania o siebie oraz moich najbliższych. Tak, aby potem, gdy znów będziemy mieć tę wolność, by wychodzić i robić, co tylko chcemy, być choć odrobinę mądrzejszą i bogatszą w doświadczenie. By mieć poczucie, że ten czas nie przeleciał mi przez palce.

Jestem ciekawa, co o tym myślisz. Daj znać w komentarzu.

Photo by Daniele Levis Pelusi on Unsplash

31 marca 2020 0 comments
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

5 rzeczy, których nie rozumiałam, zanim zostałam mamą

by asia 26 marca 2020

Zawsze wydawało mi się, że mam dobrą wyobraźnię. Zawsze sądziłam też, że empatia wystarczy, aby zrozumieć przez co przechodzą inni ludzie. Zwykle to działa, ale jak przekonałam się na własnej skórze, macierzyństwa nie da się opisać komuś, kto go nie doświadczył. Trudno też oczekiwać, że taki ktoś zrozumie, jak zmienia się życie młodej mamy. Opowiem dziś o pięciu rzeczach, których nie byłabym w stanie sobie wyobrazić ani zrozumieć wcześniej.

1. Zakrzywienie czasu

Odkąd pamiętam nie cierpiałam się spóźniać. Co więcej, nie znosiłam, gdy inni się spóźniali. Przykład mojego męża, który jak się umówił na 18:00 to o 18:00 wychodził z domu, doprowadzał mnie do szału. Totalny brak szacunku – taka zawsze była moja interpretacja, bo przecież jak się umówiliśmy, to ktoś sobie zorganizował wszystko, żeby być na czas, a nas nie ma. Wiadomo, ideałem nie jestem, zdarzało mi się czasami przyjść parę minut po czasie, bo korki czy inne przeszkody na drodze, ale były to sytuacje pojedyncze.

Kiedy pojawił się Pierworodny, wszystko się zmieniło.

Nagle mój czas nie należy do mnie, a moje plany syn kwituje uśmiechem albo i nie. Wyrobienie się na godzinę 10 do lekarza stało się nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, kiedy Młody miał problemy z jedzeniem i karmienia trwały godzinę lub dłużej. Umówienie się na spacer (serio!) o określonej godzinie stało się niemożliwe! Zwłaszcza, kiedy Potomek miał jeszcze niezbyt regularny harmonogram drzemek i karmień w ciągu dnia. Chwilami miałam poczucie, że nic już ode mnie nie zależy – mogę przygotować wszystko do wyjścia dwie godziny wcześniej, a i tak wydarzy się coś, co nam to wyjście uniemożliwi.

Postanowiłam więc, że będę płynąć z prądem. Schowałam do kieszeni swoje ambicje o pojawianiu się na czas. Zamiast się zadręczać, zaczęłam informować świat dookoła, że przepraszam, ale moje dziecko czasem lubi pokrzyżować mi plany, więc umówmy się na przedział godzinowy, a ja dam znać jak wyjdę z domu. Z innymi mamami poszło łatwo, bo nieprzewidywalność dziecięca to chyba powszechny problem. Nie-mamy reagują różnie, ale zawsze gryzę się w język, żeby nie powiedzieć „urodzisz, to się przekonasz”, bo sama nienawidziłam jak mi tak ktoś mówił. Przepraszam więc i tłumaczę z uśmiechem, jak teraz wygląda mój świat. I na to już ludzie fajnie reagują.

2. Kupa gadania o kupie

Wiele razy słyszałam taki niby-żart, że młodzi rodzice rozmawiają ze sobą głównie o kupie dziecka. Że się nią emocjonują, czasem fotografują, że analizują skład i kolor papki w pieluszce. Nie wierzyłam. Byłam pewna, że mnie to nie będzie dotyczyć, bo przecież gadanie o kupie jest obrzydliwe. Robienie jej zdjęć? Nigdy w życiu! A jednak rzeczywistość wygląda nieco inaczej.

Aż do tej pory nie miałam świadomości, że to, jak funkcjonuje układ pokarmowy człowieka (zwłaszcza małego dziecka) jest papierkiem lakmusowym jego stanu zdrowia. A przecież wypróżnianie się, to ostatni etap pracy tego układu. Niby biologia była moim konikiem w liceum, a jednak o układzie pokarmowym więcej dowiedziałam się zostając mamą. Bóle brzuszka, problemy ze zrobieniem kupy to dla takiego Maluszka koniec świata. Nie ma wtedy mowy o zabawie, zdobywaniu kolejnych umiejętności, nie ma nawet mowy o jedzeniu. I nagle okazuje się, że rozmowy o kupie przestają być obrzydliwe. Bo regularna i prawidłowa kupa u Bobasa jest jasnym sygnałem jego małego ciałka, że wszystko jest w porządku. Że jedzenie mu służy, a nie szkodzi; że jego organizm funkcjonuje prawidłowo. Wszyscy rodzice chcą przecież, żeby ich dzieci były zdrowe, nic więc dziwnego, że rozmawiają o podstawowym wskaźniku tego zdrowia.

Ale pamiętajcie, to nie znaczy, że należy opowiadać o kupie swojego dziecka innym ludziom 😊

3. Laktoterror

Karmienie piersią jest najlepszym sposobem żywienia niemowląt, to fakt. Karmienie piersią w większości przypadków to najwygodniejszy sposób żywienia niemowląt, bo całą stołówkę masz zawsze ze sobą. Karmienie piersią wydaje się proste. Wydawało mi się oczywiste, że będę karmić piersią, a nawet zdarzyło mi się pomyśleć niezbyt miło o mamach, które wybrały karmienie butelką z mlekiem modyfikowanym.

Niezwykłe jest, jak życie weryfikuje różne przekonania.

Jak sama się przekonałam, karmienie piersią nie zawsze jest możliwe. Wbrew temu, co czytałam na różnych mądrych stronach, kobieta nie zawsze jest w stanie rozkręcić laktację tak szybko, jak potrzebuje tego dziecko. Czasem tego mleka jest za mało. Czasem ból poranionych brodawek jest nie do zniesienia. Czasem dziecko nie chce bądź nie potrafi ssać efektywnie. Powodów, by karmić inaczej może być nieskończenie wiele.

Stres nie pomaga, laktoterror tym bardziej. Nagonka na kobiety, które karmią w inny sposób jest dla mnie czymś przerażającym. I robią to mamy innym mamom… Przecież kochamy nasze dzieci i dajemy im to, co najważniejsze – naszą czułość, naszą cierpliwość, nasze serce. Niezależnie od tego, w jaki sposób je żywimy. Zwłaszcza, że w większości przypadków, nie znamy całej historii, jaka stoi za tym wyborem. Niech poniższe zdjęcie z cudownej kampanii Felicii Saunders posłuży za podsumowanie.

źródło: mega.mamy, Instagram

4. Niewidzialność

Odkąd pamiętam, uwielbiam historie z superbohaterami, z czarodziejami, z fantastycznymi zwierzętami. Gdybym miała wybrać jakąś supermoc dla siebie wybrałabym na pewno umiejętność latania. A jednak trafiło mi się coś innego – stałam się niewidzialna.

W wielu sytuacjach, dla wielu ludzi stałam się dodatkiem do mojego dziecka. Większość osób skupia uwagę tylko na Młodym – jaki śliczny, jaki duży, jaki fajny. To jest oczywiście bardzo miłe, bo faktycznie taki jest. Kiedy zaczęły przeważać rozmowy dotyczące Młodego, jego rozwoju, jego potrzeb, jego samopoczucia, poczułam, że znikam. Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które po porodzie zapytały jak się ja czuję, jak sobie radzę, czy potrzebuję czegoś. Kiedy koleżanka odwiedziła mnie i przyniosła prezent dla Małego oraz jakiś pachnący drobiazg dla mnie, myślałam że się popłaczę ze wzruszenia! I nie chodzi o to, że oczekuję prezentów, medalu (choć zasłużyłam! Jak każda Mama!) czy obchodzenia się ze mną jak z jajkiem. Bardziej zwykłego zainteresowania, dostrzeżenia, że wchodzę w nowy etap życia i mogę przeżywać różne związane z tym emocje, o dolegliwościach fizycznych nie wspomnę. Dostrzeżenia, że kiedy przykładowo dziecko ma kolki czy marudzi, bo wychodzą mu zęby, razem z nim cierpią rodzice. A zwłaszcza mamy, które są z maluchem 24/7. Tak samo w przypadku innych problemów – każde cierpienie dziecka odciska swoje piętno na Mamie. Poza tym, że robimy wszystko, by pomóc swojemu Maluchowi, musimy sobie radzić jeszcze z własną frustracją i niemożliwością zaspokojenia swoich potrzeb, np. odpowiedniej ilości snu czy zjedzenia posiłku o właściwej porze.

Dlatego tak ważne jest, by zauważyć, że poza byciem Mamą, jesteśmy też nadal zwykłymi kobietami. Odrębnymi bytami, które mają swoje potrzeby, pragnienia, zainteresowania i pasje, choć czasu na nie jest coraz mniej. Jeśli nie rozumie tego reszta świata, to przynajmniej my, Mamy, możemy dawać to zrozumienie sobie nawzajem.

5. Potrzeba wsparcia

Któregoś ciężkiego dnia w akcie rosnącej frustracji napisałam SMS do koleżanki, która jest mamą już prawie 3-letniego chłopca z pytaniem, czy ona też przechodziła takie kryzysy. Dostałam odpowiedź, że owszem, nawet bardzo często, choć teraz te wspomnienia już się zatarły. Zrobiło mi się głupio, że nie byłam dla niej wtedy prawdziwym wsparciem. Że nie wiedziałam zupełnie przez co przechodzi i że mogłaby się jej przydać moja pomoc. Świadomość, że towarzyszyły jej podobne emocje i borykała się z podobnymi trudnościami, była dla mnie pocieszeniem. Poczułam, że to, co przechodzę jest normalne. I że to minie.

Nie zdawałam sobie sprawy, że macierzyństwo potrafi być chwilami tak trudne, tak wyczerpujące. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo będę potrzebować wsparcia. Całe szczęście, że mam cudownego męża, który bardzo angażuje się w rodzicielstwo. Całe szczęście, że mam dookoła siebie kilka cudownych kobiet, które dają mi bardzo dużo wsparcia. Nie wszystkie są mamami, ale każda z nich w inny sposób wzbogaca mój świat. Nie chodzi o wielkie słowa, pomoc z ogarnianiem domu czy rozwiązanie problemów Młodego. Czasem wystarczy wysłuchać, ojojać, poklepać po ramieniu. Czasem odwrócić uwagę historią z własnego życia. Czasem po prostu być – obok czy po drugiej stronie telefonu.

Świadomość, że nie jestem sama daje mi ogromną siłę.

Ty też nie jesteś sama, a kiedy czujesz, że jest inaczej – wyciągnij rękę i poproś o wsparcie.

Ostatnie słowo

Pewnie ta lista wyglądałaby inaczej, gdybym miała inne – mniej lub jeszcze bardziej wymagające, dziecko. Nie mogę narzekać. Wiem, że jestem wielką szczęściarą. Ale wiem też, że mam prawo do gorszego dnia, gorszej kondycji, mniej racjonalnych reakcji. Sama sobie to prawo przyznaję i nie robię sobie wyrzutów, jeśli w danej chwili nie jestem najlepszą wersją siebie. To też minie.

A Ty, co wpisałabyś na taką listę?

Photo by Janko Ferlič on Unsplash

26 marca 2020 2 komentarze
6 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Krótko o coachingu

by asia 25 marca 2020

Od jakiegoś czasu dużo się o coachingu mówi. Głośny temat, ale jak widzę, traktowany bardzo powierzchownie. Niewielu moich znajomych spoza branży wie, czym on dokładnie jest, dlatego pomyślałam, że warto trochę przybliżyć Wam to pojęcie.

Wszystko zaczyna się od celu

Czy wiesz jaki jest Twój cel? Co chcesz osiągnąć, co zmienić? Każdy z nas czegoś pragnie, zmaga się z jakimiś trudnościami – niektórzy chcą mieć więcej pieniędzy, lepszą pracę, być bardziej szczęśliwym, zdrowszym, inni lepiej dogadywać się z bliskimi, mieć lepszą kondycję. Wbrew pozorom to same ogólniki.

Coaching pomaga dotrzeć głębiej, sięgnąć do naszych szczerych pragnień i wartości, jakie nas napędzają. Dzięki coachingowi definiujemy nasze cele życiowe czy zawodowe. A dopiero, gdy dokładnie określimy cel – nadamy mu konkretną, mierzalną i określoną w czasie postać, będziemy mogli zabrać się za jego realizację. To trochę tak, jak z podróżą – jeśli nie wiemy, gdzie chcemy dotrzeć, nie będziemy wiedzieli, którą drogę wybrać.

Ktoś kiedyś powiedział, że cel nieokreślony w czasie to tylko marzenie. Dlatego warto nadać mu formę sprecyzowanego celu, a w tym coaching sprawdza się znakomicie.

Zaglądamy pod łóżko

Coaching pozwala też na poszerzenie własnej perspektywy. Dzięki pytaniom coacha możemy przyjrzeć się kwestiom, którym zwykle nie poświęcamy wiele uwagi – naszym myślom, przekonaniom, emocjom. Dlaczego ten cel jest ważny? Co jego realizacja zmieni w naszym życiu? Dlaczego do tej pory nie udawało się tego osiągnąć?
To trochę jak zaglądanie z latarką pod łóżko – każdy mniej więcej wie, co tam ma, ale zobaczenie tego z bliska zwykle nas zaskakuje, a czasem może być nie lada odkryciem.

Efekt motyla

Na czym polega więc magia coachingu? Kiedy już wiesz, jaki jest Twój cel i patrzysz na niego w szerszej perspektywie, zaczynasz dostrzegać nowe możliwości. Albo czasem stare możliwości, ale te tkwiące na co dzień pod Twoim łóżkiem. Świadomość swoich pragnień i możliwości pobudza gotowość do działania. Zmiana w sposobie myślenia powoduje zmianę tego, co czujesz. Kiedy z kolei zmieniają się Twoje myśli i uczucia, zaczynasz też zachowywać się nieco inaczej, a to powoduje, że ludzie inaczej Cię odbierają. To wzajemnie napędzające się mechanizmy. Działa tutaj efekt motyla – jedna drobna zmiana wywołuje kolejne.

Prosty przykład z mojego życia – rozrzucający skarpetki mąż. Złościło mnie to strasznie do momentu, kiedy zadałam sobie pytanie, dlaczego to tak na mnie działa. Odkryłam, że znajdując taką skarpetkę myślę, że mąż nie szanuje wykonanej przeze mnie pracy (sprzątania). Dopiero z taką świadomością mogłam wyrwać się ze starego schematu, czyli zmienić swoje zachowanie. Zamiast zrobić mężowi awanturę, zapytałam czy naprawdę robi to z braku szacunku. Jemu też łatwiej było dokonać zmiany, kiedy dowiedział się, dlaczego powoduje to u mnie tak silne emocje.

Czego nie oczekiwać

Przede wszystkim nie każdą zmianę da się osiągnąć tak łatwo, jak w powyższym przykładzie. Coaching jest procesem, czyli nie możemy oczekiwać, że podczas jednego spotkania znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania i prostą drogę do realizacji naszych pragnień.

Proces ten opiera się na relacji dwóch osób – coacha i klienta, a każdy z nich ma w nim swoją rolę. Ja, jako coach odpowiadam za przebieg tego procesu i dobór narzędzi do pracy. To Ty jednak decydujesz, nad jakim celem pracujemy i w jaki dokładnie sposób – czy zaproponowane techniki i narzędzia będą dla Ciebie użyteczne oraz czy jesteś gotowy ich spróbować. Dla przykładu – mogę zaproponować Ci ćwiczenie, dajmy na to związane z rysowaniem. Jeśli nie lubisz rysować lub nisko oceniasz swoje umiejętności manualne, będzie to daleko poza strefą Twojego komfortu. Może zdarzyć się tak, że zamiast skoncentrować się na ćwiczeniu i tym, co ono wnosi, będziesz się martwić np. o to, co pomyślę o Twoich rysunkach. Dlatego tak ważne jest, by decyzyjność pozostawała w Twoich rękach – bo każdy z nas jest specjalistą do spraw samego siebie i zna najlepsze sposoby, by sobie samemu pomóc. Coach i jego pytania czy techniki mają być tylko katalizatorem – pomocą w dotarciu do tej wiedzy o sobie i sposobów, które pozwolą dotrzeć do celu.

Sedno sprawy

Cały proces i metoda pracy, jaką jest coaching sprowadza się właśnie do tego, że to Ty wiesz, co jest dla Ciebie najlepsze i masz wszystkie niezbędne zasoby, by poradzić sobie z wyzwaniami, jakie napotykasz w życiu.

No to dlaczego ludzie nie korzystają ze swoich zasobów? Dlaczego potrzebny jest właśnie coach, by do tych rozwiązań i zasobów dotrzeć? Zwykle nasza codzienność jest tak angażująca i emocjonująca, że trudno jest znaleźć czas, by sięgnąć do głębi samego siebie. Czasem też celowo nie zadajemy sobie pewnych pytań, bo podświadomie blokuje nas strach przed tym, z czym trzeba byłoby się zmierzyć. Innym powodem mogą być nasze własne ograniczające przekonania – na przykład, że życie właśnie takie jest i nic nie da się z tym zrobić. Dzięki temu, że coach nie zna naszych bolączek i motywacji, może stanowić dla Ciebie lustro, w którym zobaczysz siebie i swoją sytuację z innej perspektywy. A to już pierwszy krok do zmiany.

Chcesz spróbować? Daj znać, jeśli Cię zainteresowałam – może następnym razem zaproponuję jakieś ćwiczenie coachingowe do wykonania w domu.

25 marca 2020 0 comments
2 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Jestem w ciąży! Kiedy powiedzieć o tym pracodawcy?

by asia 25 marca 2020

Dylemat znany większości kobiet, które są lub były w ciąży. Przerabiałam to na początku swojej ciąży, ale znam to też z perspektywy pracodawcy. Wiem, z czym dla firmy wiąże się taka sytuacja, bo nie raz przychodziły do mnie dziewczyny ze strachem w oczach i prośbą, żebym pomogła im się przygotować do rozmowy z szefem. Przychodzili też menedżerowie, którym pomagałam opracować plan działania na okres ciąży i urlopu macierzyńskiego pracowniczek. Dlatego mogę z całą pewnością powiedzieć – sprawa jest złożona.

Co mówi Kodeks pracy?

Na początek kwestie formalno-prawne, bo jednym z częściej zadawanych przez młode ciężarne pracowniczki pytań jest to – czy jeśli powiem, że jestem w ciąży, to mogą mnie zwolnić? W większości przypadków odpowiedź będzie prosta – nie, nie mogą, ale od tej reguły są pewne wyjątki.

Choć zgodnie z prawem pracy nie można rozwiązać czy wypowiedzieć umowy o pracę kobiecie, która jest w ciąży, to pracodawca zawsze może zwolnić Cię bez wypowiedzenia z tzw. przyczyn zawinionych przez pracownicę. To w praktyce oznacza zwolnienie dyscyplinarne, m.in. w przypadku ciężkiego naruszenia obowiązków służbowych, np. kradzieży, działania na szkodę pracodawcy i narażenia go na straty czy nieprzestrzegania przepisów BHP. Inny przypadek, kiedy można zwolnić kobietę w ciąży, to ogłoszenie likwidacji lub upadłości pracodawcy.

Trzecia sytuacja, o której warto wspomnieć, a chyba najmniej się o niej mówi, dotyczy zatrudnienia na okres próbny, zwykle trzymiesięczny. Jeśli jesteś w trakcie okresu próbnego i zaszłaś w ciążę w czasie jego trwania, czyli na koniec umowy Twoja ciąża będzie młodsza niż 13 tydzień, to pracodawca nie ma obowiązku przedłużać Ci tej umowy. To de facto nie jest zwolnienie pracownika, ale jednak w efekcie tracisz pracę. Jeśli interesują Cię inne sytuacje, co i kiedy można – warto zajrzeć do tego tekstu na kadry.infor.pl, rzetelne źródło informacji z opisanymi różnymi przypadkami. Więcej o zwolnieniu dyscyplinarnym przeczytasz tutaj tutaj.

Z przykrością muszę dodać, że inne formy umowy, czyli zlecenie czy umowa o dzieło nie dają niestety żadnej ochrony kobietom w ciąży.

A co z relacjami?

Oprócz kwestii związanych z formalnym zatrudnieniem jest też mnóstwo wątpliwości dotyczących miękkiej sfery pracy – współpracy w zespole, relacji z szefem i współpracownikami. Przyszła do mnie kiedyś przerażona dziewczyna, bo szef ją zabije, zaczynają przecież nowy ważny projekt albo inna, mówiąca, że szef wścieknie się na nią, bo jak mogła mu to zrobić. To autentyczne historie.

Przede wszystkim od początku staram się, aby taka osoba nabrała odpowiedniej perspektywy.
Przecież nie zrobiłaś tego szefowi, tylko sobie i mężowi (haha!).
Mimo, że jesteś bardzo cennym pracownikiem, muszę Cię zmartwić – firma się bez Ciebie nie zawali, nowy projekt również.
Jak będziesz wracać, firma nadal będzie stała. Będą inne projekty, inne wyzwania.


To zwykle trochę pomaga spuścić powietrze i uspokoić skołatane nerwy przyszłej mamy.

Oczywiście dużo zależy od tego, jakim człowiekiem jest nasz szef i jakie mamy z nim relacje. Im bardziej partnerskie, tym łatwiej będzie rozmawiać. Ja mocno obawiałam się reakcji zespołu, którym zarządzam. Miałam trochę poczucia winy, że ich zostawię na jakiś czas. Serce mi waliło, ręce drżały, głos ciężko przechodził przez gardło, ale wiecie co? Nic strasznego się nie stało. Zapanowała ogólna radość, koleżanki rzuciły się na mnie z uściskami i gratulacjami. Ludzie naprawdę w większości cieszą się naszym szczęściem w takiej sytuacji. A jeśli mamy w zespole czarną owcę, która krzywo spojrzy albo coś niezbyt sympatycznie skomentuje? Czy warto się przejmować tą jedną rysą na całkiem miłym obrazku? Odpowiedzcie sobie same.

Dlaczego wcześniej niż później?

Powodów, by się wstrzymać z informowaniem o ciąży pracodawcy i współpracowników może być bardzo wiele. Chciałabym pokazać Wam jednak drugą stronę, jakie korzyści możecie mieć z wcześniejszego zakomunikowania tego faktu.

Po pierwsze – charakter pracy. Jeśli pracujecie fizycznie lub Wasza praca ma elementy związane np. z dźwiganiem, pracodawca po otrzymaniu informacji (i zaświadczenia od lekarza) o tym, że jesteście w ciąży ma obowiązek zweryfikować, czy nadal możecie wykonywać swoje zadania. Jeśli będą one niedozwolone w trakcie ciąży, będzie musiał przesunąć Was do innego rodzaju pracy. Dodatkowo nie będzie mógł Wam zlecać pracy w nadgodzinach i godzinach nocnych. Dla wielu osób to będzie oznaczało zmianę grafiku pracy.

Po drugie, zastępstwo na czas nieobecności. Czy wiecie, jak długo może trwać proces rekrutacji na stanowisko specjalistyczne? Teraz nawet kilka miesięcy, czasem i pół roku. Im wcześniej pracodawca wie, że będzie potrzebował za Was zastępstwa, tym wcześniej może uruchomić poszukiwania (choć dokładny proces zależy od wewnętrznych procedur). Czasami udaje się zaplanować małą roszadę w zespole lub tymczasowe przesunięcie/podzielenie obowiązków przyszłej mamy na inne osoby. Ale na to potrzeba czasu. Jeśli pojawią się jakiekolwiek komplikacje i będziecie musiały z
dnia na dzień pójść na zwolnienie, pracodawca może mieć kłopot z organizacją pracy.

Po trzecie – ciąża zmienia wszystko. Burza hormonów, poranne albo i całodzienne mdłości, szybsze męczenie się, senność, obniżona odporność – to wszystko będzie wpływać na Wasze samopoczucie, a tym samym i zachowanie. Warto samej sobie dać prawo do tego, że będziecie inaczej funkcjonować, do tego, żeby się o siebie trochę bardziej zatroszczyć. I nie chodzi o to, by w pracy dali Wam taryfę ulgową, żebyście mogły leżeć i pachnieć, a inni niech się męczą. Chodzi o samoświadomość, że moje możliwości są teraz trochę inne, a przez to ludzie dookoła mogą spodziewać się trochę innego podejścia. Żeby nie robić sobie samej wyrzutów, że kiedyś to mogłam pracować od rana do nocy, a teraz po obiedzie najchętniej położyłabym się na drzemkę. Taka świadomość pozwoli też Wam i Waszym szefom rozsądniej planować działania i aktywności.

A co jeśli…?

A co jeśli szef nie zrozumie? Nie będzie wyrozumiały i nadal będzie oczekiwał pracy na 150% moich możliwości? Wtedy potrzebna Ci będzie właśnie świadomość swojego stanu i umiejętne stawianie granic. Bo nie chodzi już tylko o Ciebie i Twoje zdrowie, ale także o tę małą Fasolkę, która rośnie pod Twoim sercem. Niech ona doda Ci siły w takich sytuacjach.

A jeśli coś się stanie i stracę ciążę? Jak wtedy spojrzę im wszystkim w oczy? Sama się tego bardzo bałam. Nie mam na to żadnej mądrej rady, mogę jedynie podzielić się swoim podejściem. Ja uznałam, że i tak nie mam wpływu na to, co się stanie. Statystyki są nieubłagane, wiele ciąż się roni w pierwszym trymestrze. Nie chciałam rezygnować z tej radości i tych dobrych emocji, jakie towarzyszą pierwszym tygodniom. Poza tym, wyraźnie odczułam troskę ludzi dookoła, łatwiej było mi czasem sobie odpuścić i zatroszczyć się o siebie bez wyrzutów sumienia. To była dla mnie duża wartość.

Kiedy jest najlepszy moment?

Ja jestem z natury prostolinijną osobą, więc powiedziałam dosyć szybko. Ważne jednak, że zarówno z szefem, jak i zespołem relacje miałam i mam bardzo dobre. Dlatego na to pytanie nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Każda z Was musi ją znaleźć w sobie, biorąc pod uwagę różne czynniki. Mam nadzieję, że teraz będzie trochę łatwiej przygotować się do takiej rozmowy. A może masz ją już za sobą? Daj znać w komentarzu, jak poszło!

Jeśli tekst Ci się spodobał, kliknij w serduszko poniżej – będzie to dla mnie cenny sygnał, żeby pisać więcej o tej tematyce.

25 marca 2020 0 comments
6 FacebookTwitterPinterestEmail

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się, żeby nie przegapić kolejnych wpisów, materiałów i szkoleń!

Dziękuję!

UWAGA! 

Sprawdź swoją skrzynkę e-mail i potwierdź zapis!
Bez tego moje wiadomości nie będą do Ciebie docierać. 

Bądźmy w kontakcie

Facebook Instagram Linkedin Email

kategorie

  • Macierzyństwo (18)
  • Odskocznia (3)
  • Praca i rozwój (39)
  • Rozmowa kwalifikacyjna (10)
  • POLITYKA PRYWATNOŚCI STRONY MAMAZHR.PL

@2019 - 2022 Mama z HR. Wszelkie prawa zastrzeżone


Back To Top
Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT

Shopping Cart

Close

Brak produktów w koszyku.

Close