Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT
  • 0
Monthly Archives

sierpień 2020

Macierzyństwo

To nie jest o mnie

by asia 29 sierpnia 2020

Czy znasz ten moment, kiedy liczy się tylko tata (ale równie dobrze może to być babcia/ciocia/niania)? Kiedy wraca z pracy i jest wielka radość, a gdy znika w drugim pokoju rozpacz i awantury? Kiedy to z tatą najlepsza zabawa? Co czujesz w takich chwilach? Cieszysz się, że Twoje dziecko buduje fajną relację z tatą/babcią/itd.? A może jest Ci przykro, że jesteś na bocznym torze? Czy wszystko po trochu albo zależy od dnia?

U nas pojawiają się takie momenty od kilku tygodni. Chwilę mi zeszło, by przetrawić swoje uczucia, poukładać je sobie. Efektem tych przemyśleń jest dzisiejszy tekst.

Tata – król świata

Jest środek tygodnia. Mąż jak zwykle do 16 pracuje zdalnie, więc my z młodym jakoś sobie organizujemy czas. Spacerujemy, robimy zakupy albo spotykamy się z kimś. Kiedy wracamy do domu, a synek zobaczy tatę, normalnie jakby oszalał na jego punkcie. Od razu chce do niego na ręce, cały świat przestał nagle istnieć. Zapomniał o głodzie, zapomniał o wszystkim, a w jego małej główce pojawił się tylko jeden cel: dostać się w ramiona taty.

Na początku postrzegałam te momenty jako chwilę oddechu, kiedy nie muszę ciągle oglądać się przez ramię. Mogę usiąść i pomyśleć chwilę o czymś innym niż potrzeby młodego. Czasem ta chwila była na tyle długa, żebym mogła zadbać o własne potrzeby. Najczęściej kończyło się oczywiście na tym, że sprzątałam, składałam pranie albo robiłam coś do jedzenia.

Często też po prostu im się przyglądałam. Lubię obserwować jak się bawią, jak młody się śmieje do rozpuku z łaskotek, jak mój mąż do niego mówi i jakie zabawy wymyśla. Czasami włączałam się do przytulanek czy turlania po łóżku.

Mama – bezpieczna przystań

Kiedy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, we mnie pojawiały się różne emocje. Najgorzej było, kiedy mieliśmy trudny dzień – mały marudził, rozrabiał, a ja musiałam stawać na rzęsach, żeby mu organizować czas. Zmęczona i niewyspana, jednocześnie dawałam z siebie 120%, a ten mały niewdzięcznik jak tylko zobaczył tatę, przestawał się mną w ogóle interesować. Było mi przykro, czułam się niedoceniona.

Przypomniały mi się wtedy opowieści moich koleżanek, które przechodziły przez ten etap, kiedy ja jeszcze byłam w ciąży. Jaka ja byłam mądra, zanim zaczęło mnie to dotyczyć. Odsyłałam je wszystkie do tekstu Magdy Komsty (GENIALNEGO!) o tym, dlaczego dzieci najgorzej zachowują się z mamą (KLIK), który bardzo mądrze to tłumaczy, co leży u podstaw. Zgadzam się ze wszystkim, o czym pisze Magda. Z tym, że najbardziej autentycznie zachowujemy się w warunkach i sytuacjach, które są dla nas komfortowe i bezpieczne. Pozwalamy sobie na więcej właśnie w towarzystwie osób, do których mamy największe zaufanie. A przecież mama to synonim bezpieczeństwa i ufności. Druga kwestia, poruszona w tym tekście też mnie przekonała – dzieci genialnie wyczuwają, jakie granice stawiają poszczególne osoby. A spójrzmy prawdzie w oczy, my – mamy – często pozwalamy dzieciom na więcej niż pozostali opiekunowie.

Dokładnie tak, jak opisała to Magda, nawet w najbardziej „tatowej” fazie, to nadal ja byłam plasterkiem na duszę mojego synka. Kiedy był zmęczony, przebodźcowany, kiedy go coś bolało, szukał właśnie mnie. Z jednej strony dawało mi to znowu poczucie, że jestem ważna i potrzebna, ale mocno mnie też eksploatowało.

Na poziomie poznawczym, racjonalnym, ten tekst bardzo mi pomógł uświadomić sobie pewne prawidłowości, schematy. Moje emocje jednak nadal szalały i nie bardzo wiedziałam, jak sobie pomóc. Z pomocą przyszedł mi inny tekst.

To nie jest o mnie

Na Zuzę Skrzyńską trafiłam przez przypadek. Z czyjegoś polecenia dotarłam do jej konta na Instagramie. Zaskoczyła mnie jej autentyczność i gotowość do poruszania trudnych tematów, dzielenia się trudnymi emocjami. Jednym z głównych tematów, jakimi się zajmuje jest złość. Złość dziecięca, ale także złość przeżywana przez mamy i to, jak radzić sobie z tymi uczuciami – własnymi i potomstwa.

Niby jako psycholog wiem i rozumiem, jaką rolę pełnią w naszym życiu trudne emocje. W teorii wiem też, jak sobie z tym radzić i je rozładowywać. No właśnie – teoria często zawodzi, kiedy te trudne emocje zaczynają dotyczyć nas samych… I o ile złość nie jest dla mnie tematem do przepracowania, to i tak chętnie czytam o niej, by budować swoje zasoby na przyszłość, gdyby zaczęła odgrywać ważniejsza rolę w moim życiu. Albo, żeby się zainspirować, żeby móc coś podpowiedzieć innym…

W taki oto sposób trafiłam na post Zuzy (KLIK), który pomógł mi poradzić sobie z tymi sytuacjami, kiedy tata jest ważniejszy. Nadal kiedy to czytam, mega mnie to porusza:

„Twoja złość jest o Tobie. O Twoich trudnościach, o Twoich potrzebach, o tym, że Tobie jest ciężko. Że nie wiesz, nie potrafisz, nie umiesz. Że czujesz.
Twoja złość mnie nie definiuje, nie przekreśla i nie ocenia. Twoja złość Ciebie też nie definiuje, nie przekreśla i nie świadczy o Tobie. Twoja złość jest okej.
Kiedy mierzysz nią we mnie, to jest o Tobie. O tym, że mi ufasz i wiesz, że ja Twój trud przyjmę. Jestem Twoją mamą. To mnie znasz najlepiej, kochasz najdłużej. Od samego początku.”

Dlatego dzisiaj, kiedy synek wyrywa się do taty, ja mówię sobie:

Twój zachwyt tatą jest o Tobie. O Twoich potrzebach i pragnieniach, o Twojej tęsknocie za tatą, o tym, że za mało macie dla siebie czasu. O Waszej wspaniałej relacji. O tym, że tata, równie dobrze jak mama, potrafi się Tobą zaopiekować, że czujesz się przy nim bezpieczny i szczęśliwy.
Twój zachwyt tatą mnie nie ocenia, nie przekreśla, nie jest niewdzięcznością, nie wymazuje mojego zaangażowania i Twojej miłości do mnie. Twój zachwyt tatą jest cudowny. Dopiero dziś umiem się nim w pełni cieszyć.

Postanowiłam się tym z Tobą podzielić, bo może przechodzisz lub będziesz przechodzić przez coś podobnego. Mam nadzieję, że dzięki temu będzie Ci łatwiej być dla siebie łagodną i inaczej spojrzeć na zachowanie Twojego dziecka. To zachowanie nie jest o Tobie. Zawsze mówi o tym, że ten maluch coś przeżywa, czegoś doświadcza.

Choć w dzisiejszym świecie często jesteśmy wpędzane w poczucie winy czy nadmiernej odpowiedzialności, nie na wszystko mamy wpływ. Ta mała istotka jest oddzielnym człowiekiem, który ma już swój charakter, swoje preferencje i przeżywa świat na swój sposób. Łatwo o tym zapomnieć, dlatego pomyślałam, że będę o tym przypominać, żebyśmy wszystkie trochę uwalniały się od tego przytłaczającego poczucia odpowiedzialności.

Daj mi znać, jeśli moje przemyślenia Cię poruszyły albo okazały się przydatne. A może chcesz się podzielić historią jakiegoś innego inspirującego dla Ciebie tekstu? Zapraszam!

29 sierpnia 2020 1 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Zawód: rekruter, cz. 1: po co potrzebni są w firmach?

by asia 26 sierpnia 2020

Pamiętam, że te osiem lat temu, kiedy stawiałam pierwsze kroki w rekrutacji, mało kto wiedział, na czym polega moja praca. Zwłaszcza w mniejszych miastach (jak mój rodzinny Sandomierz), gdzie większość pracodawców stanowią jednak małe firmy i lokalni przedsiębiorcy. Niemal za każdym razem, gdy opowiadałam o swojej pracy, wzrok moich rozmówców wskazywał na totalny brak zrozumienia, co ja właściwie robię.

Często spotykałam się także z uproszczeniem na zasadzie „Aaaa, czyli jesteś kadrową?”, co delikatnie mówiąc zupełnie nie oddaje charakteru pracy w rekrutacji. Często dostaję też od Was pytania o rzeczy związane z tym zawodem, dlatego postanowiłam opowiedzieć trochę więcej o tym, kim jest rekruter (a kim kadrowa) i czym się właściwie zajmujemy.

Kiedy zaczęłam pisać ten tekst, okazało się, że mogę o tym opowiadać baaaaardzo długo… Dlatego dzisiaj część pierwsza, poświęcona ogólnym założeniom, na czym ta rola polega, dlaczego jest potrzebna i w jaki sposób wspiera biznesową część firmy. W kolejnej opowiem już o szczegółowych etapach procesu, jakie realizują rekruterzy.

Rekruter wszędzie potrzebny?

Nie ulega wątpliwościom, że zawód rekrutera narodził się z realnej potrzeby biznesowej. W małych firmach, takich które zatrudniają kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt osób, nie ma zwykle zapotrzebowania na oddzielnego pracownika, który zajmowałby się rekrutacją i selekcją kandydatów. Bardzo potrzebne są jednak osoby, które wezmą na siebie odpowiedzialność za przygotowywanie dokumentów potrzebnych do zatrudnienia, naliczanie urlopów i wynagrodzeń, trzymanie pieczy nad dokumentacją pracowniczą. Tym zajmowały się (i często nadal zajmują, tylko nazywają się już inaczej) słynne Panie Kadrowe. Rekrutacja w ich wydaniu ograniczała się zwykle do spotkania z wybranym już przez menedżera czy właściciela firmy kandydatem, którego trzeba było poinstruować, jakie musi dostarczyć dokumenty, by sformalizować zatrudnienie.

No właśnie – bo przecież w małych firmach to nie kto inny, tylko menedżerowie lub właściciele zajmują się ocenianiem aplikacji i spotkaniami z kandydatami. Do nich też należy decyzja o warunkach, na jakich zostanie złożona oferta. Ten model świetnie funkcjonuje, kiedy rekrutacji w skali roku jest tylko kilka, a ilość otrzymywanych CV nie przekracza setki. W takich warunkach menedżerowie czy właściciele są w stanie nieco przeorganizować swój kalendarz, tak aby znaleźć czas na dodatkowe działania, związane z poszukiwaniem pracownika.

Kiedy jednak rośnie skala rekrutacji – z kilku do kilkuset rocznie, a ilość otrzymywanych CV liczymy już w tysiącach, niezbędne okazuje się wykwalifikowane wsparcie. Poza tym, że ktoś te życiorysy musi przeczytać i przeselekcjonować, to dochodzi jeszcze kwestia zorganizowania i przeprowadzenia spotkań z wybranymi osobami, a także wsparcia w ocenie i porównywaniu kompetencji kandydatów. Bo przecież poza szukaniem nowej osoby do zespołu, menedżer ma długą listę swoich bieżących zadań do wykonywania. I tu wchodzimy my – Rekruterzy – cali na biało 😀

Jak działa współpraca z rekruterem?

Kiedy pojawia się zapotrzebowanie na nowego pracownika, czy to z powodu rozstania z kimś z zespołu, czy też ze względu na jego powiększanie się, taka informacja wpada do działu HR / działu rekrutacji. Procedury są różne w różnych firmach – niektóre korzystają ze specjalnie przygotowanych do tego systemów, w innych dzieje się to za pośrednictwem maila. Szef takiego działu przydziela rekrutera do danego procesu lub też rekruter odpowiedzialny za dany obszar dostaje automatyczne powiadomienie.

Z mojego doświadczenia najlepiej działa taki układ, kiedy rekruterzy opiekują się na stałe określonymi obszarami, a co za tym idzie, współpracują ze stałą grupą menedżerów. Co to daje? Im lepiej znam dany dział, jego zespół i zakres zadań, tym łatwiej mi określić kryteria wyboru kandydatów. Dzięki temu wyselekcjonowane przeze mnie CV są lepiej dopasowane do stanowiska i preferencji menedżera. Poza tym mogę też zaproponować dodatkowe metody weryfikacji kompetencji kandydatów – np. sesję Assessment Center, jakiś test czy próbkę pracy.

Następny krok, w którym rekruter wspiera menedżera, to określenie profilu poszukiwanego kandydata – jaki będzie jego dokładny zakres obowiązków oraz jakie wymagania powinien spełniać. Dopiero na postawie takiego profilu powstaje ogłoszenie. Razem z menedżerem decydujemy również, jakimi kanałami uruchomić poszukiwania. Tutaj bardzo przydaje się rekruterska znajomość rynku, bo nie zawsze publikacja ogłoszenia na pracuj.pl jest najlepszym sposobem prowadzenia rekrutacji. Są takie profile stanowisk (jak np. programiści), którzy bardzo rzadko korzystają z ogólnych portali do poszukiwania pracy. Dlatego czasami rekomendujemy skorzystanie z innych platform (np. skierowanych stricte do pracowników określonej branży) albo uruchomienie poszukiwań bezpośrednich za pomocą LinkedIn.

W tej początkowej fazie ustalamy też dokładnie, jakie będą etapy rekrutacji oraz kto będzie w nie zaangażowany. Czy poza menedżerem zatrudniającym, ktoś jeszcze będzie brał udział w spotkaniach? Ekspert techniczny, przełożony wyższego szczebla, a może cały zespół? Ile tych spotkań będzie? W jaki sposób będziemy weryfikować kompetencje kandydatów? Czy chcemy zastosować jakieś testy? Które z dostępnych na rynku narzędzi mogą faktycznie dostarczyć cennej dodatkowej wiedzy o kandydatach?

Doradztwo na wagę złota?

Dzięki temu, że rekruterzy realizują jednocześnie wiele procesów i pracują z różnymi menedżerami, mają dużą wiedzę, jakie metody się sprawdzają i w które warto inwestować. Naszą rolą jest więc podpowiadać rozwiązania, które będą najlepsze dla danego procesu i menedżera, zwiększając tym samym szansę na wybór właściwej osoby i oszczędzenie sporej ilości czasu (a czasem także pieniędzy). Zdarzało mi się na przykład, że kierownik czy dyrektor chciał przeprowadzić bardzo rozbudowany proces rekrutacji, nie do końca adekwatnie do poziomu stanowiska, na jakie szukaliśmy pracownika. Albo w drugą stronę – chciał podjąć decyzję o zatrudnieniu osoby na wysokie stanowisko tylko po jednym spotkaniu. W obu sytuacjach, podpierając się swoim doświadczeniem z sukcesem rekomendowałam zmianę podejścia.

Ważnym zadaniem po stronie rekruterów, poza samym prowadzeniem i organizowaniem procesu rekrutacji, jest także doradztwo już na etapie rozmów kwalifikacyjnych. Nie bez powodu mówi się, że co dwie głowy, to nie jedna. Dodatkowa para uszu i oczu podczas spotkania naprawdę czyni różnicę. Dzięki naszym obserwacjom, ale także umiejętnemu prowadzeniu rozmowy i zadawaniu pytań pogłębiających, jesteśmy w stanie bardzo wiele dowiedzieć się o kandydacie. Nie zliczę ile razy słyszałam od menedżerów podziękowania za to, że dopytywałam i drążyłam, kiedy np. kandydat udzielał lakonicznej odpowiedzi albo odpowiadał nie na temat.

Czasem jest też tak, że kandydat robi genialne pierwsze wrażenie. Albo wręcz przeciwnie – bardzo kiepskie. Zatrzymanie się na tym pierwszym wrażeniu jest jednym z podstawowych błędów oceny. Rekruter ze swoim doświadczeniem i wiedzą, że podlegamy takim mechanizmom, może się temu łatwiej oprzeć, by finalnie pomóc menedżerowi dostrzec fakty i rzeczywiście posiadane przez kandydata kompetencje. Za to też wiele razy dostawałam podziękowania, bo po zatrudnieniu okazywało się, np. że nieśmiała osoba szybko rozwijała skrzydła i stawała się ekspertem w swojej dziedzinie.

Oczywiście zawsze ostatnie słowo – zatrudniamy czy dziękujemy za udział w rekrutacji, należy do menedżera. Rekruter stanowi jedynie ciało doradcze, którego rolą jest pokazywać to, co nieoczywiste oraz czasami ostrzec, jakie ryzyka będzie niosło za sobą wybranie danej osoby (np. długi okres wdrożenia w zadania, niskie zaangażowanie w pracę czy szybka potrzeba zmiany stanowiska). Dlatego moim zdaniem dobry rekruter w firmie to prawdziwy skarb!

Nie taki diabeł straszny

Wiem, że rekruterzy (jak to ludzie) są różni i stosują różne sposoby oraz style prowadzenia rekrutacji oraz samych rozmów kwalifikacyjnych. Od bardzo życzliwych i pełnych szacunku, po takich, którzy wystawiają na próbę cierpliwość kandydata. Słyszałam różne historie o tych ostatnich, łącznie z przypuszczeniami, że ktoś nie został zatrudniony, bo nie spodobał się wizualnie pani rekruterce. W większości przypadków to naprawdę tak nie działa. Celem rekrutera jest znalezienie jak najlepiej dopasowanego kandydata, tylko i aż tyle. Zupełnie nie chodzi o to, by komuś uprzykrzyć życie.

Oczywiście, jak w każdym zawodzie, mogą się trafić osoby, które nie powinny się tym zajmować, bo nie mają odpowiednich predyspozycji, np. nie lubią rozmawiać z ludźmi lub mają niskie kompetencje interpersonalne czy inteligencję emocjonalną. Na swojej drodze na szczęście nie spotkałam wielu takich osób. W większości przypadków rekruter to po prostu człowiek, który chce dobrze wykonać swoją pracę. A jeśli potraktuje Cię niewłaściwie – reaguj! Masz do tego prawo. Ale nie zrażaj się do rekrutacji i rekruterów – jesteśmy naprawdę fajni! 🙂

fot. Unsplash

26 sierpnia 2020 0 comment
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Formularze i systemy rekrutacyjne – po co one pracodawcom?

by asia 17 sierpnia 2020

Jeśli szukałaś kiedykolwiek pracy z wykorzystaniem portali typu pracuj.pl, na pewno spotkałaś się z koniecznością uzupełnienia dodatkowego formularza. Pewnie zauważyłaś też, że formularze te różnią się w zależności od firmy, a nawet stanowiska, na które aplikujesz.

Po co pracodawcom (i rekruterom) te formularze? Dlaczego nie wystarczy, jak wyślę CV? Czemu muszę to robić przez jakiś system, a nie mogę wysłać po prostu mailem?

Odpowiedzi na te i kilka innych pytań w dzisiejszym tekście.

Trochę historii

Pamiętam, jak na początku mojej pracy w HR, na stanowisku Młodszego Specjalisty ds. Rekrutacji, wszystkie CV przychodziły do nas mailowo. Większość firm tak wtedy pracowała. Mogę ten czas podsumować tak: straszny chaos i strata czasu. Ciężko się było w tym wszystkim odnaleźć, bo na dysku zapisywaliśmy całe wiadomości e-mail z numerami referencyjnymi ogłoszenia. Przeglądanie takich CV trwało wieczność. Nie wspomnę też o tym, jak ciężko było zarządzać przetwarzaniem danych osobowych kandydatów. RODO by nas wtedy chyba wykończyło!

Miałyśmy w zespole jedną weterankę, która zaczynała pracę w rekrutacji w latach 90-tych. Niesamowite, a nawet niewyobrażalne były dla mnie jej historie o tym, jak CV przychodziły pocztą wraz z „podaniami o pracę”. O tym, jak kandydaci podawali w życiorysach stacjonarne numery telefonu albo numer do obecnej firmy. Historie, jak żony odbierały telefony i przekazywały mężom zaproszenia na spotkanie. Normalnie jakby to było ze sto lat temu! Otrzymywanie CV pocztą elektroniczną wydawało się przy tym szczytem nowoczesności.

Kiedy zaczęłam pracować z systemem ATS, poczułam jakby moja praca wkroczyła w XXI wiek! Jakbym przesiadła się z Fiata 126p na wypasione BMW! Serio, to nie są przesadzone zachwyty 🙂 Automatyzacja, porządek, ułatwienie w kontaktach z kandydatami, gigantyczna oszczędność czasu. Jakie dokładnie korzyści dają systemy ATS (Applicant Tracking System, system śledzenia kandydata)?

Wszystko w jednym miejscu

Długo mogłabym się rozwodzić nad tym, dlaczego kocham pracę z ATS, bo plusów jest naprawdę bardzo dużo. Wyobraź sobie, że siadasz do biurka, włączasz jedną aplikację w swoim komputerze i masz pod ręką praktycznie wszystko nad czym pracowałaś do tej pory! Podstawowe funkcje systemów ATS umożliwiają zarządzanie procesem rekrutacji w jednym miejscu – tam wpadają wszystkie CV, od razu przyporządkowane do właściwych ogłoszeń. Cudowny jest taki porządek. Łatwo można przeglądać i oceniać aplikacje, dodawać swoje notatki, a co jest genialne – oprócz rekruterów, mogą to robić także menedżerowie, dla których rekrutujemy. Nie trzeba więc wysyłać aplikacji mailem, bo wszystko dzieje się w systemie.

To także zabezpiecza dane kandydatów – niepowołane osoby nie mają do nich dostępu i widoczne są wszystkie podjęte przez nas działania (oceny, wysłane do kandydatów wiadomości, itd.). Gdy kandydat zgodnie z prawem, jakie daje mu RODO, chce wycofać swoją zgodę na przetwarzanie danych osobowych, wystarczy usunąć go z systemu. Nie muszę się wtedy martwić, że menedżer będzie przechowywał jego CV na swoim dysku.

Zbawienie rekruterów

No dobrze, system systemem, ale po co te dodatkowe formularze? Przecież wszystkie moje dane są w CV – po co mnie pytają, ile mam lat doświadczenia? Mogą to sprawdzić, otwierając dokument!

No właśnie, mało kto wie, że pierwsza selekcja odbywa się jeszcze bez otwierania CV kandydatów. Jak to możliwe? Dzięki formularzom aplikacyjnym. Dlatego tak ważne są informacje, które w nich przekazujesz. Często to one decydują o tym, czy rekruter w ogóle zajrzy do życiorysu. Zazwyczaj są tam pytania o ilość doświadczenia na podobnym stanowisku, znajomość języków obcych, oczekiwane wynagrodzenie czy termin, w jakim mogłabyś rozpocząć pracę. Funkcją takiego formularza jest ułatwienie rekruterom pierwszej selekcji. Mogą oni przefiltrować otrzymane CV pod kątem udzielonych odpowiedzi i otrzymać na przykład listę osób, których oczekiwania finansowe mieszczą się w zakładanym budżecie lub znają język obcy na wymaganym dla danego stanowiska poziomie.

Słyszałam parę razy opinie kandydatów, że to nie w porządku, że rekruterzy używają takiego narzędzia. Że powinni czytać każde CV i na tej podstawie oceniać, czy zaprosić daną osobę na spotkanie. Ja uważam inaczej – z mojej perspektywy formularze i systemy ATS to zbawienie rekruterów i gigantyczna oszczędność czasu, także dla kandydatów.

Oczami rekrutera

Wyobraź sobie, że jeden rekruter prowadzi czasami kilkanaście albo i kilkadziesiąt procesów rekrutacyjnych. Na każde ogłoszenie odpowiada zwykle kilkaset osób (czasami więcej, jeśli firma ma dobrą renomę i stanowisko nie dotyczy wąskiej specjalizacji). Dla uproszczenia przyjmijmy, że procesów jest 15, a CV na każdy przyszło 500. To nam daje 7.500 życiorysów do przeczytania. Przy założeniu, że na każdy poświęcę TYLKO 2 minuty (a czasem zajmuje to sporo więcej), będę potrzebowała 250 godzin, by zapoznać się ze wszystkimi. A w miesiącu pracujemy tylko 168h…

Opowiem o tym w innym tekście, ale praca rekrutera to nie tylko czytanie CV. To umawianie spotkań rekrutacyjnych, ich prowadzenie, rozmowy z menedżerami, przygotowywanie wniosków i ofert. Gdybyśmy zajmowali się tylko czytaniem CV, procesy rekrutacyjne trwałyby wieczność (a przecież już i tak trwają za długo!).

Oczywiście w idealnym świecie, w idealnych firmach procesów powinno być tyle, żeby dało się czytać wszystkie CV. I najlepiej od razu, jak tylko wpadnie nam do systemu, żeby rekrutacje szły sprawniej. Tak, jasne. Jak już nasz świat stanie się idealny, będę o tym pamiętać! Na razie musimy sobie radzić inaczej 🙂

Dlatego tak ważnym usprawnieniem są formularze i selekcja aplikacji z ich wykorzystaniem. Bo jeśli okazuje się, że z tych 500 aplikacji tylko 100 kandydatów mieści się w budżecie stanowiska, na które szukamy, a spośród nich tylko 30 zna język angielski lub posiada inne niezbędne kwalifikacje… To wyobraź sobie, ile czasu zajęłoby rekruterowi dokopanie się do tych informacji, gdyby musiał przeczytać wszystkie aplikacje.

Wskazówki dla Ciebie

Po co o tym piszę? W pierwszej kolejności po to, by pokazać Ci świat rekrutacji z drugiej strony. Pokazać, że to nie jest złośliwość rekruterska, że korzystamy z systemów i nie dzwonimy do każdego kandydata, który wysyła swoją aplikację. To po prostu nasza rzeczywistość, w której najczęściej jest za dużo pracy, a za mało czasu na jej wykonanie. Dlatego potrzebujemy takich narzędzi, by ją sobie ułatwiać.

Druga sprawa to pokazanie, że nie zawsze samo CV decyduje o tym, czy firma zaprosi Cię na spotkanie. Często słyszę te obawy – moje CV jest chyba beznadziejne, skoro do mnie nie dzwonią. To nie do końca tak. Najczęściej decydują inne czynniki, jak na przykład twarde kompetencje (języki, znajomość systemów, narzędzi), dostępność do podjęcia nowej pracy (czasami pracodawcy potrzebują kogoś „od zaraz”) albo oczekiwania finansowe, mieszczące się w budżecie.

W tym miejscu chcę Ci też powiedzieć, żebyś zawsze w takich formularzach podawała prawdziwe informacje. Nie pisz, że znasz jakieś narzędzia, tylko po to, by dostać zaproszenie na spotkanie (a niestety kandydaci często tak robią). Jeśli firma szuka pracownika, który dobrze zna np. SAP, to nie zatrudni osoby, która widziała ten system kilka razy. Nawet jeśli zrobisz na nich dobre wrażenie podczas spotkania. Podobnie jest z oczekiwaniami finansowymi – nie zaniżaj ich. To także częsta praktyka, ale równie nieskuteczna. Budżet nie jest z gumy (niestety), a Ty przecież na dłuższą metę nie dasz rady pracować za wynagrodzenie niższe niż to, które pozwoli Ci normalnie funkcjonować.

Jeśli chcesz znaleźć pracę, do której będziesz dobrze dopasowana i z której będziesz czerpać satysfakcję, nie zaczynaj od kłamstwa. To nie jest dobry początek znajomości z pracodawcą i rekruterem. Uzbrój się w cierpliwość i aplikuj tam, gdzie spełniasz większość wymagań. Właściwe miejsce na pewno na Ciebie czeka!

Słodki psiak na fot. pochodzi z Unsplash

17 sierpnia 2020 0 comment
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Uważaj, bo spadniesz!

by asia 15 sierpnia 2020

Co mówisz, kiedy Twoje dziecko wspina się na szafkę? Albo zbliża się do krawędzi łóżka? Nie zliczę, ile razy sama wołałam do synka „Uważaj, bo spadniesz!”. Oczywiście kierowała mną troska i dobre intencje, ale za każdym razem miałam poczucie, że chyba nie jest to właściwa reakcja.

Nie wiem, jak Ciebie, ale mnie bardzo denerwują podobne uwagi i ostrzeżenia. Kiedy na przykład prowadzę auto, a mój pasażer co chwila woła „uważaj!”, „czerwone”, „rower przed tobą”, mam ochotę zatrzymać się i wyprosić go z auta. Z jednej strony te sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego – ja jeżdżę autem już od paru lat, a maluch dopiero uczy się przemieszczania się po świecie. Ale z drugiej widzę też pewne podobieństwo – takie uwagi potrafią mnie zestresować i wybić z rytmu. Z dziećmi jest podobnie – czasem nasze przerażone zawołanie może być przyczyną upadku czy utraty równowagi.

Zatem, jaką obrać strategię, by wspierać nasze dzieci w poznawaniu świata? Co mówić, kiedy się boimy? Jak reagować, kiedy robi się niebezpiecznie?

Uważaj czy próbuj?

Niedawno przeczytałam o tym, że zakazy, nadopiekuńczość i zbytnia kontrola ze strony rodziców mogą sprawić, że dziecko stanie się lękliwe, niepewne, a w konsekwencji nawet zrezygnuje z eksplorowania świata. Jak to? No właśnie zakazy, ostrzeżenia i obawy rodziców typu „uważaj!”, „to niebezpieczne!”, „nie dotykaj, nie ruszaj, nie idź tam, spadniesz…” budują w dziecku przekonanie, że świat jest miejscem niebezpiecznym i należy się go obawiać. Że trzeba być czujnym, ostrożnym i analizować wszystkie ryzyka.

Dlaczego tak to działa? Bo nasze dzieci uczą się postrzegania świata od nas, swoich rodziców. Jakie wnioski może wyciągnąć maluch, jeśli jego mama ostrzega go przez wszystkim po kilkadziesiąt razy dziennie? Wow, w tym domu musi być naprawdę niebezpiecznie! Chyba lepiej jak nie będę próbował sięgać wysoko / zaglądać do szuflad / wspinać się, bo może mnie tam spotkać coś strasznego, skoro nawet mama się tego boi.

Kurcze, ale to jest przecież takie trudne, żeby nie ostrzegać, żeby nie sygnalizować niebezpieczeństw… Zwłaszcza, kiedy przed oczami mamy już rozbitą głowę i wzywanie karetki. Przecież muszę zareagować, zanim spadnie z tego łóżka! Jasne, że musimy reagować, ale na szczęście istnieje więcej niż jeden sposób, jak to zrobić. Żeby nie było – to, co za chwilę zaproponuję to nie są moje autorskie pomysły. Bardziej skondensowane, przetrawione podejścia ludzi mądrzejszych ode mnie i innych mam (w tym A., o której już kiedyś pisałam 🙂 ).

Jeden cel – różne drogi

Podobno każdy maluch ma taki etap, że dochodząc do krawędzi – np. łóżka czy kanapy, po którym sobie pełza /czworakuje, nie dostrzega, że kończy mu się grunt pod nogami. Jeszcze mózg takiego bobasa zwyczajnie nie ogarnia, co to oznacza – potencjalny upadek i uszkodzenie swojego ciała. To naturalne, bo umiejętność analizowania i przewidywania konsekwencji przychodzi dużo później.

Stresowało mnie to strasznie, bo młody niemalże rzucał się „na główkę”, żeby podnieść coś, co go zainteresowało, z podłogi. Kiedy pierwszy raz się tak rzucił, byłam serio przerażona. Złapałam go oczywiście, ale strach został. Co robiłam potem? Pilnowałam po prostu, żeby nie dochodził do krawędzi. Dopiero teraz, gdy o tym myślę, widzę, że to była typowo unikowa strategia. Świat przecież nie staje się bardziej bezpieczny, kiedy ukrywamy przed dziećmi zagrożenia. Nie takich strategii chcę uczyć mojego syna.

Z pomocą przyszła mi A., której maluchy są nieco starsze niż mój synek i robiły dokładnie to samo. Powiedziała mi „Asia, po prostu musisz mu pokazać, jak inaczej może zejść na podłogę! Przekręć go, żeby schodził tyłem. Zobaczysz, szybko załapie.” Kurcze, to niby takie proste. A przy tym takie mądre!

Za pierwszym razem synek się wściekał, że go przekręcam. Bronił się bardzo, ale kiedy dotknął stópkami podłogi, na twarzy zagościł mu wielki uśmiech. Za każdym kolejnym razem bronił się mniej, aż któregoś razu zauważyłam, jak sam się przekręcił dochodząc do krawędzi łóżka. Wyobraź sobie, jaka dumna byłam z niego w tamtym momencie.

Podobnie jest w innych sytuacjach – kiedy sięga do gniazdka albo wspina się na szafkę. Ważne jest, by zachować spokój i nie zalewać dziecka swoim stresem czy paniką. Aby tłumaczyć, że coś nie służy do zabawy, że coś jest gorące, itd. Warto pokazywać alternatywy, inne rzeczy do zabawy.

Przypominajki

Niestety u takich maluchów nic nie jest dane raz na zawsze. Przez jakiś czas nie było zabawy na naszym łóżku. Parę dni byliśmy poza domem, potem dużo innych atrakcji i tak się jakoś złożyło, że młody bawił się głównie na podłodze.

Wczoraj patrzę, a on się znowu zbliża do krawędzi i szykuje do „skoku na główkę”. Złapałam go więc i mówię „Pamiętasz, jak schodzimy boczkiem? Pokażę Ci!”. Przekręciłam go i znowu w nagrodę dostałam ten cudowny uśmiech, kiedy znalazł się na ziemi. Za drugim razem wystarczyło powiedzieć, co ma zrobić i sobie przypomniał. Za trzecim zrobił to sam.

Budowanie fundamentów

Dawno temu przeczytałam gdzieś słowa, które mnie bardzo poruszyły i zostały ze mną. Żeby zamiast ciągle chronić i trzymać dziecko pod kloszem, dać mu narzędzia, kompetencje do tego, by sobie poradził z tym, co go spotka w świecie. Bo przecież za jakiś czas w jego życiu zaczną się pojawiać trudności, którym ja nie będę mogła przeciwdziałać. Pójdzie na plac zabaw czy do przedszkola, a tam ktoś mu zabierze zabawkę, ktoś go popchnie czy powie coś przykrego. Nie zawsze będę obok, by zareagować.

Wydawało mi się, że mam jeszcze czas, by przygotowywać go na takie sytuacje. Że to dopiero, gdy będzie starszy. Jakoś zupełnie mi umknęło (mi – psychologowi!), że to przecież już teraz budujemy fundamenty, na których on później postawi swoje strategie. A nie chcę przecież, by bał się i unikał wszystkich potencjalnych zagrożeń.

Reagując, gdy płacze, przytulając czy nosząc go, gdy mnie potrzebuje, będąc blisko, gdy nie umie sobie z czymś poradzić, pokazuję mu, że świat jest dobrym miejscem. Takim, które warto poznawać i można się w nim czuć bezpiecznie. Dając nowe, bezpieczne sposoby osiągania tego, czego pragnie, uczę go, że da sobie radę, niezależnie od tego, co przyniesie mu życie. To duże wyzwanie, ale czuję, że dzięki temu oboje rośniemy i rozwijamy się.

A Ty jak reagujesz, kiedy robi się niebezpiecznie? Podziel się swoimi sposobami!

fot. Unsplash

15 sierpnia 2020 0 comment
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Szukanie pracy po wieloletniej przerwie – czy to się może udać?

by asia 11 sierpnia 2020

Dawno, dawno temu, kiedy nasze babcie wychowywały nasze mamy, bez wątpienia życie było prostsze. Mniej możliwości niosło za sobą mniej dylematów, decyzji do podjęcia. Większość kobiet skupiała się na prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci, a nie tak jak dziś, kiedy wkładamy dużo wysiłku w to, by łączyć różne role. To jedno z najtrudniejszych wyzwań – być mamą i pracować zawodowo, bo to zwyczajnie praca na dwóch etatach.

Często musimy poświęcić jedną rolę dla drugiej. Z różnych powodów decydujemy w danym momencie skupić się bardziej na rodzinie, wciskając pauzę w aktywności zawodowej. Nikogo to już nie dziwi, tak zbudowany jest ten świat, że to w większości na mamach spoczywa odpowiedzialność za dzieci. Po jakimś czasie przychodzi zwykle taki moment, kiedy rozglądamy się dookoła i widzimy, że pojawiła się w naszym życiu nowa przestrzeń, którą można byłoby zagospodarować.

A może by tak wrócić do pracy?

W zależności od sytuacji i od rodziny, taka myśl pojawia się w różnym czasie. Może to być osiągnięcie przez dziecko / dzieci odpowiedniego wieku, aby pójść do przedszkola czy szkoły, może to być przejście na emeryturę babci, która chce zająć się opieką nad maluchem albo coś jeszcze zupełnie innego.

Wiem, że z jednej strony czujecie ekscytację, radość, że otwiera się jakiś nowy rozdział. Z drugiej jednak w głowie kołaczą się setki obaw i wątpliwości, czy to na pewno dobry pomysł. Czy ktoś w ogóle zatrudni taką mamę po kilku/kilkunastu latach przerwy w aktywności zawodowej? Czy mając 30-40 lat można zacząć od początku budować swoją karierę? Tyle się mówi, że pracodawcy chcą kandydatów z doświadczeniem – czy istnieją takie zawody, do których nie trzeba mieć doświadczenia na starcie? Często piszecie do mnie właśnie z takimi dylematami.

Zawsze mnie cieszą takie wiadomości, bo chcę być ambasadorką mam pracujących. Być może dlatego, że widzę ogrom korzyści, jakie daje mamom praca zawodowa albo z powodu mojej własnej miłości do pracy, a być może dlatego, że sama nie jestem stworzona do bycia całoetatową mamą. Niezależnie od tego, co leży u podstaw chcę Ci pokazać, że jest wiele możliwości, które znajdziesz w zasięgu swoich rąk.

Jakiej pracy szukasz?

W zależności od tego, jakie masz doświadczenie sprzed przerwy macierzyńskiej, różne drogi i różne opcje będą dla Ciebie dostępne. Zawsze na początku warto zadać sobie pytanie: jakiej pracy szukasz? Określenie celu podróży pozwoli wybrać odpowiednią ścieżkę. Zachęcam Cię do wykonania ćwiczenia coachingowego, które może być w tym bardzo pomocne (tutaj). Dobrze jest także przyjrzeć się swoim zasobom i posiadanym kompetencjom – drugie ćwiczenie znajdziesz tutaj.

Kiedy już wiesz, czego szukasz i co posiadasz, możemy rozważyć różne opcje.

Opcja 1 – powrót do przeszłości

Przyjrzyj się swoim dotychczasowym doświadczeniom zawodowym. Jeśli pracowałaś chociaż przez rok i obszar tej pracy jest dla Ciebie nadal interesujący, może warto poszukać czegoś w tej branży / w tym kierunku. Nie martw się, że masz małe doświadczenie – ważne, że posiadasz już jakąś bazę, fundament, na którym możesz dalej budować. W innym zawodzie i tak będziesz zaczynać od początku, a wracając nie startujesz od zera. Poza tym masz już wtedy wyobrażenie, jak taka praca może wyglądać i czy będzie Ci ona odpowiadała.

Jeśli pracowałaś wiele lat i doszłaś do wyższego stanowiska – eksperckiego czy kierowniczego, konieczne może się okazać zrobienie małego kroku wstecz. Kilka lat przerwy mogło sprawić, że wypadłaś z obiegu, więc powrót na nieco niższe stanowisko (albo do mniejszej firmy / mniejszego zespołu) będzie bezpieczniejszą opcją i pozwoli Ci znowu rozwinąć skrzydła. Dzięki temu przypomnisz sobie tajniki danego zawodu i odświeżysz niezbędne umiejętności.

Jeżeli skończyłaś szkołę / studia, ale nie pracowałaś w zawodzie, zastanów się czy nadal chcesz się zajmować tym, co planowałaś przed powiększeniem rodziny. Macierzyństwo wywraca nasz świat do góry nogami, a wraz z nim często także nasze wyobrażenia o pracy zawodowej. Jeśli chcesz kontynuować, nic nie stoi na przeszkodzie! Warto jednak przypomnieć sobie podstawowe zagadnienia ze studiów, tak aby móc konkurować wiedzą z osobami, które zaraz po ich skończeniu będą aplikować na takie same stanowiska, jak Ty.

Opcja 2 – nowe życie, nowa praca

Często zdarza się, że z różnych powodów nie chcemy lub nie możemy wracać do tego, co było. Wtedy bardzo przydaje się świadomość, w jakiej pracy widzimy swoją dalszą przyszłość.

Może to być coś pokrewnego z wcześniejszymi doświadczeniami, np. pracowałaś w firmie transportowej/spedycyjnej, a teraz wolisz przejść do logistyki w korporacji i zajmować się kontaktem z takimi firmami, jak poprzedni pracodawca albo przejść ze sprzedaży do obsługi klienta, itp. Może chcesz totalnej odmiany i szukasz czegoś, co pozwoli Ci się łatwo wdrożyć. Takich opcji jest wiele. Dziś opowiem o kilku najsensowniejszych, choć to oczywiście moje subiektywne spojrzenie.

Z moich obserwacji wynika, że zawsze potrzebni są pracownicy w obsłudze klienta. Jest to o tyle fajny obszar, że nie potrzebujesz wielkiego doświadczenia i możliwości są bardzo różnorodne. Możesz pracować w sklepie z odzieżą, artykułami spożywczymi czy elektroniką – w zależności od tego, co Cię bardziej interesuje. Możesz też obsługiwać klientów przez telefon, mail lub chat. W obsłudze telefonicznej zapotrzebowanie na pracowników jest tak duże, że ważniejsze od doświadczenia są motywacja i podejście do klienta.

Ciekawą opcją jest też praca tymczasowa. Można zarejestrować się w agencji pracy tymczasowej, która kontaktuje swoich klientów (firmy, poszukujące pracowników tymczasowych) z kandydatami, których ma w swojej bazie. Przykładowe oferty to praca biurowa, obsługa recepcji, wykładanie towaru w marketach, praca na kasie lub w magazynie.

Jest również wiele możliwości związanych z pracą w gastronomii, choć teraz, ze względu na pandemię, ofert może być znacznie mniej, a i stabilność zatrudnienia stoi pod znakiem zapytania. Dużo dobrego słyszałam o tym, jak wygląda zatrudnienie w sieci McDonald’s, choć sama nigdy tam nie pracowałam. Jest to jednak chyba jedno z niewielu miejsc, gdzie od razu możesz dostać umowę o pracę i masz jasno rozpisaną ścieżkę kariery.

Zdaję sobie sprawę, że czasami powrót do pracy w pełnym wymiarze godzinowym jest nieosiągalny. Wielokrotnie słyszałam pytanie, czy są jeszcze jakieś firmy, które zatrudniają na pół etatu. Z tym może być ciężko, ale ostatnio coraz popularniejsza stała się praca zdalna i być może to właśnie opcja dla Ciebie. Sama możesz wtedy decydować, w jakich godzinach realizujesz powierzone Ci zadania. Dla przykładu sporo słyszę od jakiegoś czasu o Wirtualnych Asystentach, którzy realizują różne prace zlecone. Od prowadzenia profili w mediach społecznościowych, przygotowywania mailingów czy redagowania tekstów na blogu, po spisywanie transkrypcji z webinarów czy obsługę mailową lub telefoniczną klientów. Wszystko zależy od potrzeb zleceniodawcy.

Opcja 3 – własny biznes

Jeśli żadna z powyższych opcji nie wchodzi w grę, może właściwym dla Ciebie wyborem będzie otworzenie własnego biznesu. Jest bardzo wiele mam, które w trakcie macierzyńskiego rozwinęły swoją przedsiębiorczość i np. zaczęły sprzedawać szyte przez siebie ubrania lub wykonane akcesoria. Inne poszły w usługi – otworzyły swoje gabinety logopedyczne czy psychologiczne albo zajęły się coachingiem.

W temacie otwierania własnego biznesu nie jestem ekspertką, ale na pewno w pierwszej kolejności musiałabyś zastanowić się, co masz do zaoferowania – co dokładnie chcesz sprzedawać. W tym miejscu jeszcze raz zachęcam do zrobienia ćwiczenia o zasobach (klik). Drugi krok to rozmowa z kimś, kto już przeszedł taką drogę do otwierania własnej działalności – warto dowiedzieć się z doświadczenia, jak się za to zabrać i jakich błędów unikać. Fajną opcją jest też skorzystanie z możliwości prowadzenia Nierejestrowej Działalności Gospodarczej, w ramach której nie musisz otwierać firmy, by sprawdzić czy Twój pomysł na biznes znajdzie odbiorców. Zachęcam, żeby poczytać o tym więcej, jeśli to interesujący dla Ciebie temat.

Wiele otwartych drzwi

Mam nadzieję, że rzuciłam Ci trochę światła na to, jakie są możliwości i jak wiele drzwi stoi przed Tobą otworem. Oczywiście nie ma uniwersalnych rozwiązań, które byłyby dobre dla każdego, dlatego najważniejsze jest, abyś Ty wiedziała dokładnie, czego pragniesz. Bo znając swój cel, łatwiej odnaleźć do niego właściwą drogę.

Niezależnie od tego, którą zdecydujesz się pójść – nie poddawaj się! Jeśli tylko chcesz wrócić do aktywności zawodowej, na pewno znajdziesz dla siebie taką możliwość. Nie zawsze udaje się to zrobić szybko, ale przecież macierzyństwo nauczyło nas cierpliwości i wytrwałości, prawda? Opcji jest wiele, ale tylko Ty będziesz wiedziała, która jest najlepsza dla Ciebie.

Na koniec wielka prośba z mojej strony. Jeśli ten tekst był pomocny, daj mi znać w komentarzu, żebym wiedziała, że jesteś i czytasz to, co dla Ciebie przygotowuję. Takie sygnały zawsze dodają wiatru w moje żagle 🙂

11 sierpnia 2020 4 komentarze
2 FacebookTwitterPinterestEmail
Praca i rozwój

Czy mama jest gorszym kandydatem?

by asia 5 sierpnia 2020

Wiem, że nadal zdarza się, że kobiety (zwłaszcza mamy), doświadczają dyskryminacji podczas procesu rekrutacji do nowej firmy. Często pytacie mnie czy to prawda, że dla rekrutera mamy nie są już atrakcyjnymi kandydatkami, czy pracodawcy mogą zadawać pytania o rodzinę i dzieci.

Dlatego postanowiłam opowiedzieć Ci dzisiaj o tym, jaka jest druga strona medalu – perspektywa pracodawcy i rekrutera oraz co możesz zrobić, jeśli czujesz się dyskryminowana w procesie rekrutacji ze względu na to, że jesteś mamą.

Selekcja okiem rekruterki

Kiedy dostaję kilkadziesiąt czy kilkaset CV w odpowiedzi na zmieszczone ogłoszenie i robię pierwszą selekcję, płeć kandydata nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Weryfikuję przede wszystkim to, na ile kandydat/ka jest dopasowany/a do naszych oczekiwań i wymagań opisanych w ofercie pracy. Choć zdarzają się wciąż osoby, które w swoich życiorysach wpisują informację o posiadanym potomstwie, nie stanowi to dla mnie kryterium selekcji aplikacji. Nie oceniam także wieku kandydatek pod kątem ryzyka zajścia w ciążę czy posiadania dzieci. Zawsze na pierwszym miejscu stoją posiadane kompetencje i doświadczenie zawodowe, bo to one, a nie płeć czy plany rodzinne, decydują o tym, czy kandydat/ka poradzi sobie na nowym stanowisku.

Tak jest zazwyczaj w większych firmach, gdzie funkcjonują działy HR takie jak mój. Rekruterzy skupiają się na ocenie kwalifikacji kandydata, a prowadząc zwykle kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt procesów rekrutacji w jednym czasie, nie ma przestrzeni na to, by analizować każdą aplikację pod kątem „ryzyka macierzyństwa”. Dodatkowo warto pokreślić, że HRowcy z podstawową nawet wiedzą z zakresu prawa pracy, mają dużą świadomość, że choćby mieli na to czas, nie mogą dyskryminować kandydatek ze względu na to, że posiadają rodzinę.

Niestety wśród właścicieli i osób zarządzających małymi przedsiębiorstwami ta świadomość jest często dużo mniejsza. Nie mogę generalizować, bo na pewno jest wiele firm, które traktują swoich kandydatów z szacunkiem i nie dyskryminują. Fakty są jednak takie, że 90% historii o dyskryminacji, które słyszę od kobiet, dotyczy rozmów bezpośrednio z kierownikami czy właścicielami w mniejszych firmach, które nie mają działów zajmujących się rekrutacją.

Wśród mam szukających nowej pracy po macierzyńskim czy wychowawczym, często pojawia się obawa, że nikt nie zaprosi ich na spotkanie. Bo przecież od razu każdy pracodawca ma w głowie wizję notorycznych zwolnień lekarskich na dziecko. Nie jest to prawda. Przynajmniej w mojej pracy. Jeśli Twoje kompetencje i wcześniejsze doświadczenia opisane w CV ukazują Cię jako dobrze dopasowaną kandydatkę, przerwa związana z rolą mamy w wielu przypadkach nie będzie decydującym czynnikiem.

Bądźmy jednak szczere – kilka lat przerwy w aktywności zawodowej może budzić obawy rekrutera i pracodawcy, zwłaszcza w zawodach, gdzie praktyka ma ogromne znaczenie (np. w pracy z nowymi technologiami czy przepisami prawa, które zmieniają się szybko). Jak po takim czasie odnajdziesz się w pracy? Na ile Twoje kwalifikacje są nadal aktualne? Ile czasu będziesz potrzebowała na odświeżenie znajomości systemów, języka, innych narzędzi? Czy konieczne będzie odnowienie jakichś uprawnień? To wszystko są naturalne wątpliwości pracodawców i nie wynikają ze złośliwości czy chęci dyskryminacji mam. Zatrudnienie nowego pracownika zawsze wiąże się z pewnym kosztem, inwestycją ze strony firmy. Nic dziwnego, że pracodawcy oceniają, jakie są szanse, że zakończy się ona sukcesem dla obu stron.

Trudne pytania podczas spotkania

Śmiało mogę powiedzieć, że podczas 90% moich rozmów z kandydatkami nie pojawia się w ogóle temat rodziny i dzieci. A kiedy już się pojawia, to absolutnie nie z mojej inicjatywy. W czasie rozmowy kwalifikacyjnej nie pytam o rodzinę ani plany jej powiększania. Po pierwsze dlatego, że tego rodzaju pytania są zakazane podczas rekrutacji, ale nie tylko. Nawet gdybym mogła je zadawać, szkoda byłoby mi na nie czasu, bo jest tyle innych – ważniejszych (!) – tematów do poruszenia podczas spotkania, a czas mamy ograniczony.

Nie pytam także o to, jak kandydatka zamierza sobie zorganizować opiekę nad dzieckiem po powrocie do pracy, czy będzie chodzić na zwolnienia itd. Wiem z wiadomości, które dostaję od mam, że takie pytania pojawiają się bardzo często. Pytacie mnie, co na to odpowiadać, co można z tym zrobić? Przecież to jawna dyskryminacja! Fakt, nie słyszałam jeszcze, żeby jakiś ojciec odpowiadał na podobne pytania.

Jedną z opcji jest wystąpienie na drogę prawną przeciwko pracodawcy i złożenie pozwu do sądu pracy o dyskryminację w czasie rekrutacji. W ten sposób możesz domagać się od niedoszłego pracodawcy odszkodowania w kwocie nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę (art. 183d § 1 k.p.). Więcej o prawnych aspektach tego tematu przeczytasz tutaj. To oczywiście bardzo radykalna i trudna ścieżka, wymagająca sporych nakładów czasu, zebrania materiału dowodowego przeciwko niedoszłemu pracodawcy i środków na opłacenie prawnika. Ale to nie jest jedyna możliwość.

Chcę mocno podkreślić, wcale nie musisz odpowiadać na takie pytania przedstawicieli firmy. Uważam jednak, że trzeba reagować. Pisałam o tym we wskazówkach dla mam przed rozmową kwalifikacyjną (klik). Pracodawcy muszą zrozumieć, że te kwestie nie są czynnikiem decydującym o wyborze kandydata i że to posiadane kompetencje oraz doświadczenie powinny stanowić kryterium wyboru. Czasy się zmieniły i rekrutacja to nie jest już akt władzy przedsiębiorcy (pana i władcy!) nad szarym człowiekiem, któremu może dać pracę lub nie. To powinna być partnerska rozmowa osób, które mają sobie wzajemnie coś do zaoferowania. Jeśli padają niewłaściwe pytania lub jeżeli ktoś traktuje Cię bez szacunku, nie zgadzaj się na to. Ale jak to zrobić i nie spalić za sobą mostu?

Kill them with kindness

Jest takie piękne powiedzenie w języku angielskim, które można przetłumaczyć jako „zabij ich uprzejmością”. W praktyce chodzi o to, aby na niestosowne zachowanie odpowiadać stanowczo – bo temat Twojej rodziny nie jest, a na pewno nie powinien być przedmiotem tego spotkania, ale przy tym bardzo grzecznie i kulturalnie. Nie chcesz być postrzegana jako osoba roszczeniowa i arogancka, prawda? Dlatego zamiast wybuchnąć z oburzeniem, kiedy pada któreś z zakazanych pytań, zachowaj zimną krew i odpowiedz uprzejmie, kulturalnie i z szacunkiem.

Przykładowe sformułowania:
„O ile dla mnie temat mojej rodziny jest zawsze zajmujący, o tyle wydaje mi się, że nie powinien być przedmiotem tego spotkania”
„Nie widzę związku między Pani/Pana pytaniem, a stanowiskiem, o którym rozmawiamy”
„Może się mylę, ale chyba powinniśmy rozmawiać o moich kwalifikacjach do pracy na stanowisku … , a nie o mojej rodzinie”.

Jest duża szansa, że taka reakcja z Twojej strony da coś do myślenia przedstawicielom tego pracodawcy.

A jeśli nie da im do myślenia? Albo gorzej, odrzucą Twoją kandydaturę, bo nie chciałaś odpowiedzieć? Pomyślą, że jednak jesteś roszczeniowa? Zastanów się, czy na pewno chciałabyś pracować w miejscu, w którym już na etapie rekrutacji spotykasz się z brakiem szacunku i dyskryminacją. Jaka jest szansa, że kiedy zaczniesz pracę podejście do Ciebie będzie lepsze? Nie łudziłabym się. Rozmowa kwalifikacyjna to niezła próbka kultury organizacyjnej, z jaką spotkasz się po zatrudnieniu.

Pamiętaj też, że nie musisz zapewniać potencjalnego pracodawcy, że posiadanie rodziny nie będzie wpływać na Twoje zaangażowanie w pracę. Spójrzmy prawdzie w oczy – przecież będzie wpływać.

Macierzyństwo a praca

Czasami to, że jesteś mamą będzie miało bardzo korzystny wpływ na Twoją pracę. Jak pokazują badania, o których możecie poczytać u Alicji (www.mataja.pl), mózg matki jest wyjątkowy. Pozwala nam w mig odczytywać, co się dzieje w głowie naszych klientów czy współpracowników, mamy wyższe niż przed ciążą umiejętności interpersonalne, jesteśmy świetnie zorganizowane i potrafimy realizować wiele zadań jednocześnie. Dodatkowo nasza motywację, by wyrobić się z pracą w 8h jest bardzo wysoka, bo chcemy jak najszybciej wracać do domu, do rodziny. Znacząco podnosi to naszą efektywność. Same plusy, prawda?

Ale nie oszukujmy się – czasem będziemy myślami zupełnie poza aktualnym miejscem pracy. Każde wyzwanie dla malucha – nowe przedszkole, wakacje z dziadkami czy zwykłe przeziębienie, to też wyzwanie dla naszej koncentracji. Nietrudno będzie przyłapać nas na zastanawianiu się, jak brzdąc się miewa i czy na pewno wszystko dobrze lub na nerwowym sprawdzaniu telefonu w obawie, że tata/babcia/niania próbuje się z nami skontaktować.

Patrząc jednak szerzej – przecież życie prywatne wpływało na to, jakie jesteśmy w pracy także zanim zostałyśmy mamami. Przecież kiedy pojawiają się jakieś trudności czy chorują nasi najbliżsi – rodzice, rodzeństwo czy przyjaciele, także się tym przejmujemy. I normalne jest, że odbija się to w jakiś sposób na pracy. To kolejny powód, dlaczego macierzyństwo nie powinno stanowić kryterium wyboru kandydata/ki. Każdy kandydat to w pierwszej kolejności człowiek – ma swój charakter, swoje wady i zalety, ale przede wszystkim określone kompetencje i kwalifikacje.

Czy mamy są gorszymi kandydatkami?

Tak postawione pytanie sugeruje, że można udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. W życiu jednak (a zwłaszcza w życiu HRowca) nic nie jest takie łatwe i oczywiste. Dla mnie, jako rekruterki macierzyństwo nie stanowi kryterium oceny kandydatki, wszystko zależy od tego, jakie posiadasz kwalifikacje i kompetencje. Niestety są także pracodawcy, którzy będą Cię postrzegać gorzej i musisz mieć tego świadomość.

Baaaardzo wiele pracy mamy jeszcze do wykonania w zakresie edukowania przedsiębiorców i menedżerów, zwłaszcza w tych męskich branżach. Że macierzyństwo nie przekreśla zaangażowania pracownika, że nie jest równoznaczne z chodzeniem na ciągłe zwolnienia lekarskie. Że przecież można być mamą i świetnym ekspertem w swojej dziedzinie.

Dlatego ja ten proces edukowania zaczynam tu i teraz. Zaczynam od edukowania mam, by znały swoją wartość i swoje prawa. By znajdywały w sobie siłę i odwagę, by walczyć o pracę swoich marzeń, by nie dawały się zepchnąć na boczny tor. Bo urodzenie dziecka nie wymazuje naszych kompetencji, naszych ambicji, naszych pragnień rozwijania się zawodowo. Macierzyństwo nas zmienia, hartuje – nie mam co do tego wątpliwości. Dlatego pod pewnym względami jesteśmy jeszcze lepszymi, jeszcze atrakcyjniejszymi kandydatkami.

Mam nadzieję, że któregoś dnia obudzę się w świecie, w którym wszyscy pracodawcy zaczną to dostrzegać.

Daj mi znać w komentarzu, jeśli ten tekst był pomocny. Informacja zwrotna od Ciebie będzie dla mnie bardzo cenna, bo pomoże tworzyć treści jeszcze lepiej dopasowane do tego, czego szukasz i potrzebujesz.

5 sierpnia 2020 0 comment
4 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Mój klucz do szczęścia w związku (a w zasadzie trzy)

by asia 2 sierpnia 2020

W piątek byliśmy na randce. Drugiej od czasu pojawienia się na świecie naszego synka. Najpierw gokarty i adrenalina na torze, a potem kolacja i spacer. I kiedy tak sobie szliśmy przez centrum Warszawy, trzymając się za ręce, poczułam po raz milionowy już chyba, że jestem wielką szczęściarą. Skoro po 15 latach razem (serio!) nadal tak lubimy wspólnie spędzać czas, nadal trzymamy się za ręce, nadal się przyjaźnimy, łączy nas coś wyjątkowego.

Ktoś mnie nawet kiedyś zapytał, jaki jest nasz klucz do sukcesu. Ile jest w tym szczęścia, że trafiliśmy na siebie, a ile pracy włożonej w nasz związek? Nie pamiętam, co dokładnie wtedy odpowiedziałam, ale dziś jestem przekonana, że to podejmowane przez nas każdego dnia wysiłki doprowadziły do tego, jak dobrze jest nam razem dzisiaj.

I żeby nie było, czasem się sprzeczamy, często mamy inne zdania na różne tematy, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowywanie dziecka. Ale zawsze znajdujemy sposób, by się porozumieć i sobie z tym poradzić.

Komunikacja

Jeden z moich ulubionych frazesów to „najważniejsza jest komunikacja”. To takie ładne, okrągłe określenie, pod którym może się kryć bardzo wiele, bardzo różnych rzeczy. Dla mnie sprowadza się to do trzech najważniejszych:

1. Trzeba ze sobą rozmawiać. Dużo. Mówić sobie szczerze, co się myśli i czuje. Co nam się podoba, a co nie. Bardzo to sobie cenię, gdyż (jak już chyba gdzieś pisałam), jestem osobą bezpośrednią i prostolinijną. To oczywiście nie oznacza, że zawsze jest łatwo rozmawiać o wszystkim – bywają tematy trudne i mało przyjemne. Wierzę jednak, że warto się przełamać, nawet jeśli przychodzi nam to z trudem.

2. Trzeba mówić o swoich potrzebach i pragnieniach. Oczekiwanie, że druga strona się domyśli to jeden z najczęstszych powodów, dlaczego ludzie się od siebie oddalają. To też nie przychodzi łatwo, ale bardzo procentuje i zbliża nas do siebie. Dzięki mówieniu o swoich potrzebach i pragnieniach zapraszamy drugą osobę, żeby poznała nasz punkt widzenia, nasze motywacje. To jest kluczowe, by móc się nawzajem zrozumieć.

3. Trzeba się nawzajem słuchać. Słuchanie jest równie ważne, jak mówienie, bo bez tego nie może być mowy o zrozumieniu się.

Bliskość

Nie wiem czy słyszałaś, ale istnieje taka teoria, która mówi, że do przeżycia człowiek potrzebuje minimum 4 przytuleń dziennie. Dla zachowania zdrowia powinno to być 8 uścisków, a dla rozwoju 12! U mnie ta zasada bardzo się sprawdza. Ogólnie jestem typem przytulasa (choć bardzo nie lubię, gdy dotykają mnie obcy ludzie) i takie drobne rzeczy, jak przytulenie czy trzymanie się za ręce mają dla mnie duże znaczenie. Dają poczucie bezpieczeństwa, bliskości, zaopiekowania, ciepła.

Jak mówią psycholodzy, język dotyku to coś, co znamy od początku naszego życia. Sama mogę obserwować, jak mój dotyk pomaga mojemu synkowi się uspokoić, jak to poczucie bezpieczeństwa, które mu przekazuję w ten sposób pozwala mu rozwijać skrzydła. Kiedy tylko czuje się zaniepokojony, szuka mnie wzrokiem lub wspina się na mnie, żeby się przytulić, a potem wraca do zabawy. Nic dziwnego, że ta potrzeba z nami zostaje także w dorosłości.

Jak to działa? Za ten niezwykły wpływ dotyku odpowiada oksytocyna, zwana hormonem miłości lub przywiązania. Nie tylko pomaga przyspieszyć akcję porodową (słynne „wywoływanie porodu” polega właśnie na podaniu oksytocyny), ale także wpływa na budowanie relacji. Jej poziom w naszych organizmach znacząco wzrasta po narodzinach dziecka, ale także kiedy dotykamy kogoś dla nas ważnego.

Bardzo istotna właściwość oksytocyny, z której większość z nas nie zdaje sobie sprawy to hamowanie układu współczulnego, czyli odpowiedzialnego za reakcje stresowe. Wydzielanie oksytocyny pozwala się rozluźnić i uspokoić nasz organizm. Bez tego nie moglibyśmy normalnie funkcjonować, bo nasze ciało byłoby w stanie permanentnego stresu fizjologicznego. Co ciekawe, oksytocyna pojawia się nawet podczas przytulania zupełnie obcych osób (do czego w czasach pandemii nie zachęcam), a także zwierząt czy przytulanek. Ja jednak najchętniej przytulam się do męża i synka 🙂

Wspólne spędzanie czasu

Często powtarzam, że relacji nie buduje się, kiedy siadamy na przeciwko siebie i postanawiamy, że teraz właśnie będziemy budować relację. Potrzeba do tego czasu. Wspólnie spędzanego czasu i wspólnych aktywności, które nas łączą, sprawiają przyjemność i budują nasze wspomnienia. Wspólne przechodzenie przez trudności też oczywiście wpływa na naszą relację, ale dziś skupiam się na tych miłych chwilach.

Ja i mój mąż mamy to szczęście, że lubimy podobne rzeczy. Już na początku, kiedy się poznaliśmy, oglądaliśmy podobne filmy, czytaliśmy podobne książki, słuchaliśmy podobnej muzyki. Zupełnie wbrew powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Dużo czasu spędzaliśmy razem – na gadaniu, uprawianiu sportu, oglądaniu czegoś czy graniu w gry.

Z czasem pojawiały się nowe rzeczy, które wciągały mnie lub mojego męża. Uwielbiam to, że zawsze się nawzajem zapraszamy do tych aktywności. Dzięki temu jesteśmy na bieżąco z tym, co nas kręci i interesuje. Dzięki temu ja np. poznałam i zakochałam się w Formule 1 i polubiłam granie w PlayStation, a on przestał wyśmiewać się z Harrego Pottera. To jeden z powodów, dlaczego po takim czasie nie skończyły nam się jeszcze tematy do rozmów! 😀

Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko

Oczywiście odkąd jesteśmy rodzicami nie jest łatwo znaleźć czas na bycie sam na sam, a nawet rozmowę na tematy niedotyczące małego. Nie jest łatwo wykrzesać z siebie energię, znaleźć siłę na jakieś dodatkowe aktywności, kiedy lista rzeczy do ogarnięcia w domu wydaje się nie mieć końca. Wtedy właśnie trzeba dokonywać wyboru. Czy ważniejsze jest poskładanie prania, czy jednak spędzenie chwili razem i pogadanie? A może sprzątanie kuchni zaczeka jeszcze pół godziny, żebyśmy mogli zobaczyć razem ulubiony serial i trochę się zrelaksować?

Zdarza się oczywiście, że wygra po prostu pójście spać. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Warto jednak postawić relację z mężem / partnerem na tyle wysoko na liście priorytetów, by nie odkładać jej na później za każdym razem. To inwestycja – od naszych wyborów zależy, jak ta relacja będzie wyglądała za kilka lat. A przecież szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci.

Mocno wierzę, że nasza dobra relacja nie tylko tworzy maluchowi przyjemne i komfortowe warunki rozwoju, ale także stanowi wzór dla jego późniejszego sposobu budowania relacji z innymi ludźmi. Więc to nie tylko inwestycja dla nas, jako pary, ale także dla nas jako rodziny.

Na pewno mogłabym dodać jeszcze kilka punktów do tej listy, ale dziś te trzy wydają mi się najważniejsze. A jaki jest Twój klucz do szczęścia w związku, w małżeństwie? Podziel się swoim punktem widzenia 🙂

2 sierpnia 2020 0 comment
3 FacebookTwitterPinterestEmail

ZAMÓW NEWSLETTER

ZAMÓW NEWSLETTER!

Znalazłaś ciekawe dla siebie tematy?

Koniecznie zamów mój newsletter!

Dzięki temu nie przegapisz żadnego wpisu :)

Dziękuję!

Pozostało jedynie wejść na swoją skrzynkę i potwierdzić zapis. Po tym już na pewno nic Cię nie ominie :)

.

Bądźmy w kontakcie

Facebook Instagram Linkedin Email

kategorie

  • Macierzyństwo (18)
  • Odskocznia (3)
  • Praca i rozwój (39)
  • Rozmowa kwalifikacyjna (10)

Archiwa

  • styczeń 2023
  • wrzesień 2022
  • lipiec 2022
  • marzec 2022
  • luty 2022
  • luty 2021
  • grudzień 2020
  • listopad 2020
  • październik 2020
  • wrzesień 2020
  • sierpień 2020
  • lipiec 2020
  • czerwiec 2020
  • maj 2020
  • kwiecień 2020
  • marzec 2020

Meta

  • Zaloguj się
  • Kanał wpisów
  • Kanał komentarzy
  • WordPress.org

mama.z.hr

mama.z.hr
Z małym opóźnieniem, ale przychodzę do Was z k Z małym opóźnieniem, ale przychodzę do Was z kolejnym omówionym pytaniem. 

Czasem, kiedy pod koniec rozmowy pojawia się temat oczekiwań finansowych kandydata, zdarza się, że rekruter zadaje pytanie dodatkowe. Czy podana przez Panią kwota jest negocjowalna? Innymi słowy - czy jesteś w stanie zejść ze swoich oczekiwań? 

Kiedy dokładnie pojawia się to pytanie? Jak je interpretować? To dobrze czy źle, że się pojawia? 

Przede wszystkim, jak chyba łatwo się domyślić, pytanie wskazuje od razu, że podane przez nas oczekiwania przekraczają zaplanowany na dane stanowisko budżet. Ale już druga i trzecia wskazówka, są bardziej optymistyczna - to przekroczenie nie jest raczej zbyt duże i musieliśmy zrobić dobre wrażenie i spodobać się pracodawcy, skoro pytają nas o możliwość negocjacji. 

Pamiętajmy, że rekruter w większości przypadków nie może ujawnić nam jakie są widełki na dane stanowisko. Dlatego posługuje się różnymi sugestiami i przesuwa ciężar mówienia o konkretnych kwotach na kandydatów. 

Co odpowiedzieć? 

To zależy jaka jest Twoja prawda - czy podałaś oczekiwania realne, czy lekko zawyżone? Czy jeśli otrzymasz nieco niższe wynagrodzenie, nadal będziesz zadowolona? Czy jednak po 2-3 miesiącach poczujesz frustrację i będziesz zdemotywowana, że zarabiasz mniej niż byś chciała, niż wyceniasz swoje kompetencje? Jaka kwota będzie dla Ciebie wciąż satysfakcjonujaca? Jaka jest Twoja granica negocjacji?

Zawsze zniechęcam moje Klientki do znacznego obniżania swoich oczekiwań, bo to zwykle nie kończy się dobrze. W ciągu paru miesięcy okazuje się zazwyczaj, że niższe wynagrodzenie idzie w parze z dużą odpowiedzialnością albo po prostu nie działa motywująco. Dlatego warto się 3x zastanowić, zanim się na to zdecydujecie. 

A jak Ty do tego podchodzisz? Negocjowałabyś czy jednak nie, wiedząc że to pewnie jedyna droga do uzyskania zatrudnienia w tej firmie?

Ps. Nadal trwają zapisy do grupy mastermind "Nowa praca na wiosnę"! Zapisz się, daj się przeprowadzić przez proces poszukiwań i znajdź swoją pracę marzeń! Link do zapisów w bio @mama.z.hr 

-
#rekrutacja #rozmowakwalifikacyjna #wynagrodzenie #negocjacje #praca #zmianapracy
Dlaczego mastermindy to moja ulubiona forma pracy Dlaczego mastermindy to moja ulubiona forma pracy z klientami? Bo łączy w sobie wszystko, co najlepsze ze szkoleń, warsztatów i pracy indywidualnej. Żadna inna formuła nie pozwala aż tak wiele wcisnąć w program, aż tak wiele podarować Uczestnikom. 

Kiedy uruchamiałam pierwszą grupę, nie ukrywam, że miałam sporo obaw. Tak, ja ekspertka w tym temacie, stresowałam się nie na żarty. Czy uda mi się to przeprowadzić tak dobrze, jak chciałam? Czy Uczestniczki otworzą się na tyle, by szczerze mówić o swoich potrzebach i perspektywach, żeby moje podpowiedzi mogły być adekwatne? Czy starczy nam na wszystko czasu? 

Jak się okazało, jak możecie przeczytać w opinii jednej z Uczestniczek, wszystko poszło bardzo dobrze. Uwielbiam energię takich kameralnych spotkań, kiedy ja mogę podzielić się swoim spojrzeniem i wiedzą, a pozostali wymieniają się uwagami i dają sobie wzmocnienie i wsparcie. Uwielbiam czytać potem, jak chodzą na rozmowy, jakie mają przemyślenia, jakie nowe pytania się pojawiają. Serce mi rośnie, jak One rosną w tym procesie. 

Dlatego, jeśli i Ty chcesz na wiosnę zdobyć nową pracę, z której będziesz czerpać satysfakcję, nie wahaj się i już dziś dołącz do grupy mastermind. Startujemy 18 marca i spotkania będą się odbywały w soboty, co 2 tygodnie. 

Dlaczego to tyle kosztuje? 
Program mastermindu przewiduje 5 spotkań na żywo, dwa audyty CV dopasowanego do wybranych przez Ciebie ofert pracy, materiały przygotowujące do rozmów rekrutacyjnych i 4 tygodnie wsparcia przez grupę Whatsapp po zakończeniu spotkań. To ogrom czasu i wartości, jakie oferuję Uczestniczkom. Jeśli jednorazowo to za duża kwota, daj znać i rozbijemy ją na raty. 

Masz jakieś pytania? Coś się zastanawia, wahasz się czy to dla Ciebie? Napisz w komentarzu, a chętnie odpowiem! 

---
#autopromocja #mastermind #szukaniepracy #nowapraca #zmianapracy #szkolenie #kurs #mamaszukapracy #mamawracadopracy #pomacierzynskim
Jak myślisz, czy rekrutacja prowadzona przez zewn Jak myślisz, czy rekrutacja prowadzona przez zewnętrzną agencję rekrutacyjną wygląda tak samo, jak proces realizowany w dziale HR firmy? Jakie mogą być różnice, jakie dodatkowe etapy? Jakimi kanałami tacy rekruterzy szukają kandydatów? A może zastanawiasz się, dlaczego w ogóle firmy korzystają z agencji, zamiast zatrudnić własnych rekruterów? 

Wiem, że dla wielu osób temat procesów rekrutacyjnych realizowanych przez agencję jest bardzo interesujący. Nie wszyscy mieli okazję brać udział w takich procesach, a znam i takie osoby, które bardzo długo nie odpowiadały w ogóle na ogłoszenia publikowane przez agencje z obawy, że ich CV trafi do niewłaściwej firmy lub do ich własnego pracodawcy. 

Dlatego zaprosiłam do rozmowy Olę @a_szpak która przez wiele lat pracowała w agencji rekrutacyjnej, żeby podzieliła się z Wami swoim doświadczeniem i odpowiedziała na najbardziej nurtujące pytania. 

Choć sama miałam krótki epizod pracy w agencji i współpracowałam z wieloma różnymi firmami rekrutacyjnymi, myślę, że nic nie może się równać z opowieścią z pierwszej ręki od tak doświadczonej jak Ola osoby. Dlatego tym bardziej jestem szczęśliwa, że udało mi się ją namówić! 

Jeśli macie jakieś pytania w tym temacie, które Was nurtują - napiszcie w komentarzu, już jutro wieczorem poproszę Olę o odpowiedź 😊

To co, widzimy się? 

---
#lajw #rekrutacja #agencjarekrutacyjna #szukaniepracy #rozmowakwalifikacyjna #zmianapracy #praca #hr
Pytanie przyszło od jednej z Was z kategorii "dzi Pytanie przyszło od jednej z Was z kategorii "dziwne". I od razu pomyślałam, że trzeba się nim zająć, bo ono wbrew pozorom wcale dziwne nie jest! A wiele mówi o Waszej sytuacji i szansach w danym procesie rekrutacyjnym.

Zastanów się chwilę - wiesz już, że każde pytanie w trakcie rekrutacji pada w jakimś celu. Osoba prowadząca spotkanie ma (w głowie lub na kartce) listę rzeczy, które chce sprawdzić lub dowiedzieć się o Tobie. Po co więc pyta o Twój udział w innych rekrutacjach? 

Zanim powiem Ci, jak to wygląda z mojej perspektywy, chwila na wspominki. 

Pierwszy raz usłyszałam to pytanie na praktykach. Były to bezpłatne praktyki w dziale rekrutacji dużego korpo. Spotkanie prowadziła dużo starsza ode mnie rekruterka - weteranka, można powiedzieć, bo pracowała tam od początku istnienia firmy. I ona to pytanie zadawała na każdym spotkaniu. Miała swoją tabelkę z pytaniami, jakie zadawała kandydatom i jedna z kolumn to było właśnie "inne rekrutacje".

Ja nie zadaję tego pytania na każdej rekrutacji, ale używam go chętnie. Sama jako kandydatka też wiele razy byłam o to pytana i praktycznie zawsze oznacza to, że dana osoba jest mocno brana pod uwagę w danym procesie. 

Dlaczego rekruterzy o to pytają? 
👉 Żeby wiedzieć czy muszą się spieszyć z decyzją - jeśli jesteś w innych procesach, a spodobałaś się nam, z dużym prawdopodobieństwem spodobasz się też w innych firmach. Jeśli chcemy Cię mieć na swoim pokładzie, musimy się spieszyć. 
👉 Żeby ocenić, jak mocno Ty rozważasz danego pracodawcę i jak zaawansowane są Twoje działania w kierunku zmiany pracy. 

Jeśli więc usłyszysz takie pytanie na rozmowie, możesz uśmiechnąć się do siebie, bo najprawdopodobniej zrobiłaś dobre wrażenie. Jeżeli rozmawiasz z firmą swoich marzeń, powiedz że bierzesz udział, ale to praca w tej firmie jest dla Ciebie najbardziej atrakcyjna. Jeśli nie jest to firma marzeń - zdecyduj, jaki komunikat chcesz przekazać. Moim zdaniem warto powiedzieć, że masz inne opcje na stole. Może dzięki temu przyspieszy to tryby machiny jaką jest uzyskanie zgody na zatrudnienie 😉 

I co teraz myślisz o tym pytaniu? Jaka odpowiedź będzie najlepsza dla Ciebie? 

-
#narekrutacji #praca #rozmowakwalifikacyjna
Rzadko pokazuję się tutaj tak bardzo prywatnie, Rzadko pokazuję się tutaj tak bardzo prywatnie, ale ostatnio mam poczucie, że wciąż pędzę. Odhaczam kolejne rzeczy z listy, ustalam kolejne projekty, nawiązuję współprace i rozpisuję programy szkoleń... A wieczorem, gdy mam wreszcie chwilę dla siebie, padam na nos i nie starcza mi sił na coś konstruktywnego. 

Dlatego dzisiaj, przy okazji piątku, pogadajmy dla odmiany o tych drobnych przyjemnościach, które ładują nasze baterie! 

Dla mnie to na przykład takie wyjście jak dziś do fryzjera, choć z p. Beatą i tak dużo o dzieciach rozmawiamy, to przynajmniej są to rozmowy bez dzieci w tle 🤣 ogólnie to chyba każde wyjście do fajnych ludzi dobrze na mnie działa. Czasami nawet paczkomat potrafi poprawić mi humor i myślę, że nie jestem w tym odosobniona 😅

Od niedawna wciągnęłam się też znowu w grę na konsoli! Jako fanka Harrego Pottera, nie mogłam nie zakochać się w grze Hogwarts' Legacy - więc kiedy tylko dzieci zasną o przyzwoitej porze, ja delektuję się światem pełnym magii. 

Ładuje mnie też muzyka - przy muzyce sprzątam i składam pranie, ale najbardziej uwielbiam jeździć sama autem i na cały głos śpiewać ulubione kawałki 😁 i dobre jedzenie też mnie cieszy. Nie da się ukryć, że kocham jeść 😉 a szczególnie, gdy ktoś zrobi to jedzenie dla mnie ❤️

A co ładuje Twoje baterie? Co pomaga Ci się zresetować? Co daje Ci przyjemność w tym pełnym obowiązków macierzyńskim świecie? 
Jestem bardzo ciekawa Waszych sposobów na zatroszczenie się o sobie. 

---
#przyjemność #jestemmama #relaks #macierzyństwo #drobneprzyjemności #ładowaniebaterii
Nie chcesz wracać na etat po przerwie związanej Nie chcesz wracać na etat po przerwie związanej z macierzyństwem? Marzysz o tym, by realizować się "na swoim"? Masz dosyć sztywnych godzin pracy i wykonywania pracy dla kogoś? Masz pomysł na biznes, ale boisz się przejść do realizacji? 

Na początku każdej drogi jest wiele znaków zapytania, wiele obaw i niepewności. A gdybym powiedziała Ci, że większość z nich można łatwo rozwiać, jeśli ma się odpowiednie wsparcie? Że jeśli ten ogromny projekt, jakim jest marzenie o swoim biznesie można podzielić na małe, łatwiej osiągalne kroki?

Kiedy ruszałam ze swoją działalnością, bardzo doskwierała mi samotność i to, że nie miałam się z kim skonsultować - choćby po to, by wymienić myśli czy zobaczyć swoje pomysły innymi oczami. Zdecydowanie brakowało mi też wiedzy, jak działać, by szybko zobaczyć efekty. Dlatego wspólnie z @gosia.galbas stworzyłyśmy program mentoringowy "Mama ma biznes", w którym pomożemy innym Mamom na tym początkowym etapie wystartować z własnymi biznesami. 

Program, jaki przygotowałyśmy: 
💜 Spotkanie I- Analiza Twojego pomysłu 
💜 Spotkanie II - Twoje umiejętności oraz mocne strony
💜 Spotkanie III - Ocena rynku oraz analiza konkurencji
💜 Spotkanie IV - Mój klient - z kim chcę współpracować, jak ma wyglądać i gdzie go znajdę?
💜 Spotkanie V - Forma działalności i narzędzia 
💜 Spotkanie VI - Plan na biznes 

Chcesz do majówki mieć konkretnie określoną strategię na swój biznes? Dołącz do Mastermindu "Mama ma biznes" i rozwiń skrzydła, prowadząc swoją działalność! 

Co jeszcze Cię powstrzymuje? Zapisz się do programu używając linka zamieszczonego w bio @mama.z.hr 

Pamiętaj, że koszt udziału możesz podzielić na raty i nie musisz ponosić go w całości na początku. 

To co, zaczynamy pracę nad Twoim biznesem? 

---
#biznesonline #wlasnybiznes #naswoim #pomacierzynskim #mamamabiznes #jestemmama #mamapracuje
Zobacz więcej Obserwuj mmie na Instagramie
  • POLITYKA PRYWATNOŚCI STRONY MAMAZHR.PL

@2019 - 2022 Mama z HR. Wszelkie prawa zastrzeżone


Back To Top
Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT

Shopping Cart

Close

Brak produktów w koszyku.

Close