Kiedy byłam w podstawówce, kochałam chodzić do szkoły. Nawet sobie nie wyobrażasz, w jaką wpadałam rozpacz, gdy z gilem po pachy mama prowadziła mnie do naszej pani doktor, a ona orzekała, że muszę przez parę dni zostać w domu. Natychmiast zdrowiałam!
Mój mąż wypomina mi do tej pory, że poziom mojej prymuskowości nie mieścił się w żadnych ramach. Tak to sobie tłumaczę, bo on mówi po prostu, że byłam nienormalna 🙂 Uwielbiałam się uczyć, zawsze byłam przygotowana do lekcji. Przychodziło mi to z łatwością i dawało dużo satysfakcji. Myślałam, że do macierzyństwa też się tak świetnie przygotuję.
O ja, naiwna.
Przygotowania czas zacząć
Zaczęłam oczywiście od klasyki – „W oczekiwaniu na dziecko”. Kolejne miesiące, kolejne rozdziały. Aplikacja, która mówiła, jakiej wielkości jest w tym tygodniu moje maleństwo, jak się rozwija. Blogi, rozmowy z mamami, fora i grupy na Facebooku. Wpadłam w szał czytania wszystkiego. Jak to mówi Miłosz Brzeziński, ćpałam te informacje jak szalona. Kolejne listy powstawały w mojej głowie – co robić, czego nie robić, co kupić, czego nie wolno. Im więcej czytałam, tym bardziej mi się wydawało, że znam prawdy objawione macierzyństwa.
Do szkoły rodzenia zapisałam się oczywiście z wyprzedzeniem. Czekałam na te zajęcia z ogromną niecierpliwością! Wrzuciłam nam do kalendarza wszystkie spotkania kilka miesięcy wcześniej. A potem wszystkie plany legły w gruzach.
Niespodziewany obrót zdarzeń
Kiedy okazało się, że grozi nam przedwczesny poród i muszę leżeć, byłam zdruzgotana. Moja pierwsza myśl – przecież ja nie zdążyłam się jeszcze przygotować! Dodatkowo nici ze szkoły rodzenia, musiałam odwołać nasz udział. A wydawało mi się, że to coś niezbędnego – prolog, bez którego sobie dalej nie poradzę.
Znalazłam więc furtkę – mogę skorzystać z edukacji domowej u położnej środowiskowej. Dzwoniłam do przychodni z wytrwałością godną prymuski. Za każdym razem z jakiegoś powodu nie mogła się ze mną umówić… po 4 próbie odpuściłam. Tyle kobiet dało radę bez przygotowania – ja nie dam? Wiadomo, że dam. Nie mam wyjścia.
Długo odkładałam spakowanie torby, zaklinając rzeczywistość. Bo przecież, jak torba niespakowana, to jeszcze nie można rodzić! Na szczęście szybko się uporałam z tym nierozsądnym pomysłem. Przecież lepsze zaklinanie będzie, jak spakuję i postoi sobie do wyznaczonego terminu porodu. Spakowałam i niestety przydała się dużo szybciej, niż zakładałam.
Szczęście w tym wszystkim, że trafiłam na cudowne położne, które mnie poprowadziły przez poród. Czułam się na tyle zaopiekowana, że w sumie było mi już wszystko jedno, co się będzie działo, byle urodzić zdrowego syneczka. I mieć to już za sobą.
Szczęście i strach
Moment, w którym mogłam przytulić jego małe ciałko, był jednym z najbardziej magicznych doświadczeń mojego życia. Brak przygotowania nie miał wtedy nawet odrobiny znaczenia. Później było tylko trudniej.
Kiedy w końcu po tygodniach oczekiwania przyszedł ten upragniony moment, że mogliśmy zabrać młodego do domu, byłam rozdarta. Z jednej strony szczęśliwa, bo wreszcie będziemy razem, z drugiej przerażona, bo czułam się totalnie nieprzygotowana. Niby wszystko w domu było – łóżeczko, pieluszki, ubranka. Nawet monitor oddechu czekał już zamontowany, żebyśmy mieli pewność, że bobas będzie bezpieczny. A jednak nie miałam pojęcia, co nas czeka. Zalecenia lekarzy były takie… Banalne? Nawet nie wiem, jak to inaczej określić. Tyle i tyle mleka, takie leki, za tyle tygodni kontrola… Miałam miliony pytań. A jeśli coś będzie nie tak? Czy będę umiała to w ogóle rozpoznać? Czy będę wiedziała, czego potrzebuje? Kiedy jest głodny? Kiedy chce spać? Czemu nikt nie dał mi instrukcji, co robić?
Patrzyłam ze strachem na tego okruszka, ważącego wtedy niewiele ponad 2 kilogramy. Kiedy kichnął, miałam już wizję zapalenia płuc. Kiedy się zakrztusił, widziałam nas na SORze. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek żyła w takim permanentnym strachu. I poczuciu, że błądzę po omacku. Czy ja na pewno dobrze robię? Byłam mega zmęczona. Nie tylko opieką nad maluchem, niespaniem i odciąganiem mleka, ale też dodatkowo analizowaniem każdej, najdrobniejszej sytuacji.
Sposób na niepewność
Im mniej pewnie się czułam, tym bardziej uciekałam w szukanie informacji. Im bardziej byłam przestraszona, tym bardziej restrykcyjnie przestrzegałam książkowych oraz lekarskich prawideł czy zaleceń. Jakaż była moja frustracja, kiedy lekarze mówili „wcześniaki tak mają” albo po prostu „dzieci tak mają„.
Jeszcze gorzej było, kiedy trafiałam na sprzeczne opinie – jeden lekarz mówił, żeby się nie przejmować, a inny, że to może być coś poważnego. Niekiedy intuicja podpowiadała mi, że coś jest na rzeczy, a wszyscy bagatelizowali temat. Długo mi zeszło, zanim nauczyłam się słuchać tej intuicji i podejmować decyzję, któremu lekarzowi zaufać. Dopiero dzisiaj rozumiem, że potrzebowałam czasu, żeby poznać i zrozumieć moje dziecko. I jemu też musiałam nauczyć się ufać.
Rada z przyszłości
Kilka razy, kiedy już myślałam, że wreszcie ogarniam „w macierzyństwo”, nagle wszystko się zmieniało. Sposoby, które do tej pory były skuteczne, nagle przestawały działać. Musiałam nauczyć się elastyczności. To była najtrudniejsza lekcja w moim życiu. Dla mnie – prymuski, trzymającej się zasad – funkcjonowanie w świecie, w którym zasady zmieniają się co kilka tygodni, to spore wyzwanie.
Czy istnieje jakakolwiek szkoła, która mogłaby mnie na to przygotować? Chyba tylko stoicyzm. Czy gdyby ktoś mi powiedział, że tak będzie – czy wtedy byłabym przygotowana? Czy uwierzyłabym, jak naprawdę wygląda macierzyństwo? Raczej nie.
Patrząc na to, jak bardzo rozwinęłam się jako człowiek, jestem wdzięczna za to wszystko. Za tę lekcję. Za tego małego brzdąca, który sprawił, że stałam się mądrzejsza, że łatwiej dostosowuję się do tego, co niesie każdy dzień. Dobrze mi z tym luzem, na jaki wrzuciłam. Dobrze mi z wyluzowaną, elastyczną i spokojniejszą mną.
Dlatego dzisiaj mogę powiedzieć wszystkim mamom-prymuskom: odpuść sobie. Przygotuj się na to, że nie przewidzisz wszystkiego, że na macierzyństwo nie da się do końca przygotować. Nie wierz we wszystko, co przeczytasz i co Ci powiedzą. Miej oczy i uszy otwarte, ale podejdź do tego ze spokojem i słuchaj swojej intuicji. Zaufaj sobie i zaufaj swojemu dziecku.
fot. Unsplash