To trzecia Wielkanoc z rzędu, którą spędzamy sami, daleko od rodziny. Ale jednocześnie pierwsza, kiedy jesteśmy tak szczęśliwi, bo spędzamy ją wreszcie we trójkę. Naszło mnie więc dzisiaj na refleksje i wspomnienia.
Odzyskana wolność
Dwa lata temu było ciężko. Po trzech tygodniach pobytu wyszłam ze szpitala. To było na kilka dni przed świętami. Niedługo przed moim wypisem mąż poleciał w delegację na drugi koniec świata. Miał wrócić dopiero w Wielką Sobotę wieczorem.
Ominęło mnie wtedy całe przesilenie wiosenne. Kiedy w stresie jechałam do szpitala była jeszcze zima. Gdy z niego wyszłam kwitły fiołki i wszędzie było zielono. To było jak nabranie powietrza po zbyt długim wstrzymywaniu oddechu. Czułam się nareszcie wolna po tych kilku tygodniach w izolacji. Radość z tej wolności, z tego, że jestem zdrowa i bezpieczna, że mogę wrócić do domu, do mojego męża i wygodnego łóżka… Pamiętam, jaką napełniało mnie to energią.
Mimo, że przygotowania robiłam sama, dawały mi sporo przyjemności. Zakupy, dekoracje, gotowanie. Pamiętam wielkie oczy mojego męża, gdy zobaczył lodówkę pełną świątecznych przysmaków. Jego radość, jego wdzięczność za to, że jestem już w domu i zadbałam o to, byśmy mieli piękne święta, były dla mnie cudowną nagrodą.
Czekolada podszyta lękiem
Rok temu też było ciężko. Byliśmy we dwoje, z małą fasolką rosnącą od moim sercem. Ciąża już wtedy była z komplikacjami, miałam zakaz podróżowania, więc nie pojechaliśmy do rodziców.
Przygotowania robiliśmy wspólnie, ale obawy nie pozwalały w pełni cieszyć się tym czasem. Pamiętam go jak przez mgłę, jakby był bardzo pochmurny. Święta mieliśmy przyprawione lękiem i niepewnością, co będzie dalej z naszym małym skarbem. Lekarz powiedział, żeby zachować spokój i dużo się relaksować, więc mąż kupił mi zapas gorącej czekolady, bo podobno działa ona najlepiej. Chyba faktycznie pomogła, bo po kilku tygodniach sytuacja się unormowała i znów mogliśmy funkcjonować normalnie. Przynajmniej przez jakiś czas.
Wdzięczność i nadzieja
W tym roku też nie jest idealnie. Nie mogłam sama zrobić zakupów, nie mogłam pójść do kościoła, nie mogłam pojechać do rodziców ani sióstr, spędzić czasu z resztą rodziny czy ze znajomymi, nie mogłam nawet pójść na spacer… Ale mimo wszystko to najlepsze święta Wielkiej Nocy ostatnich lat.
W porównaniu z tamtym czasem w szpitalu, kwarantanna spowodowana pandemią wydaje mi się wręcz luksusowa. Jestem u siebie, mam blisko tych, których kocham najbardziej, mam wszystko czego mi potrzeba. Wiadomo, że tęsknię za bliskimi i wolnością, ale to niedługo wróci, a pamiętając święta sprzed dwóch lat myślę, że jestem szczęściarą.
Czuję wielką wdzięczność za to, co mam. Za moje małżeństwo i za tego małego rozrabiakę, który wywraca do góry nogami cały świat. Za to, że jesteśmy zdrowi.
Za to, że jesteśmy razem.
Bo na koniec dnia, kiedy przytulam się do męża i patrzę na śpiącego synka wiem, że mam wszystko.
Życzę Wam, aby ten świąteczny czas przyniósł nadzieję, której tak bardzo nam potrzeba. Nadzieję, że będzie dobrze. Że damy sobie radę. Że niedługo dostaniemy z powrotem to, za czym tak tęsknimy, że będziemy mogli zachłysnąć się wolnością na nowo.
Ale niech będzie to też czas wdzięczności za to, co dobrego jest w Waszym życiu. Nie zapominajmy o tym, co najważniejsze. Wesołych Świąt!
Fot. Unsplash