Zapomniane w dorosłości

by asia

Spokojne przedpołudnie. Synek leży na macie, a ja ustawiam przed nim wieżę z klocków, którą za chwilę zburzy z dziką przyjemnością. Chwilę później sięga po jeden z klocków, by włożyć go do buzi. Zachwyca mnie skupienie na jego twarzy, pełna koncentracja, by dosięgnąć to, czego akurat zapragnął.

Czysta ciekawość

Wszystko go interesuje, wszystkiego chce dotknąć. Im bardziej zakazane, tym bardziej atrakcyjne do zabawy. Biały obrus na zastawionym stole – czemu by go nie pociągnąć? Szklana miseczka postawiona w zasięgu małych rączek – chętnie ją złapie, gdy tylko mama nie będzie patrzeć.

Do tego dochodzi jeszcze ciekawość, jak to smakuje. Młody jest na etapie wkładania wszystkiego do buzi. Dobry moment na rozszerzanie diety. Jak powiedział dzisiaj mój mąż, dając mu po raz pierwszy spróbować jabłka, miny Młodego nigdy się nie znudzą. To mieszanka zaskoczenia, radości i niepewności, co tu się właściwie dzieje i czy na pewno mam to przełknąć. Z jednej strony chcę jak najlepiej zapamiętać te chwile. Z drugiej przychodzi refleksja – kiedy ostatnio sama przeżywałam tak intensywnie próbowanie nowych potraw? Kiedy całą sobą skupiałam się na tym, co jem?

Wszystko na sto procent

Usłyszałam kiedyś takie zdanie, że niemowlaki potrafią rozwiązywać tylko jeden problem na raz. To chyba wyjaśnia, dlaczego każdą z emocji przeżywają tak intensywnie. Widzę to, kiedy bawię się z synkiem. Ulubione zabawki, łaskotki wywołują eksplozję radości. Widzę to, gdy wchodzę do pokoju, kiedy się obudzi. Cały aż podskakuje z ekscytacji, że zaraz wezmę go na ręce. Widzę to też, kiedy coś go boli, kiedy jest niezadowolony, zmęczony… Wszystko na sto procent. Jedna emocja na raz.

My, dorośli, odczuwamy zwykle wiele rzeczy w jednym momencie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wpadłam w taką ekscytację jak Młody. Taką bez analizowania sytuacji, ważenia różnych jej plusów i minusów, bez tysiąca myśli na ten temat. Albo kiedy przeżywałam swój smutek lub ból właśnie tak, do granic możliwości. Bez racjonalizacji, że to przecież minie, że wcale nie jest tak źle i zawsze może być gorzej.

I nie mówię, że wszystko trzeba przeżywać w taki sposób. To byłoby destrukcyjne dla naszego społeczeństwa i nas samych, ale myślę, że czasem warto. Warto od czasu do czasu pozwolić sobie na sto procent tego, co czujemy. Nasycić się tym, a dopiero potem dopuścić do głosu resztę myśli.

Gotowość, by sięgać

Największe jednak wrażenie robią na mnie te nieustannie wyciągnięte rączki. W zależności od sytuacji mówią „weź mnie na ręce”, „daj mi to” lub „chcę spróbować, jak to smakuje”. Jest pragnienie i próba jego zaspokojenia. Nie wolno? A może jak spróbuję po raz 384 to się uda? Niesamowita jest ta konsekwencja, ta wytrwałość. Widziałam gdzieś takiego a’la motywującego mema, że dzieci codziennie upadają kilkadziesiąt razy zanim nauczą się chodzić. A mimo to się nie poddają, podnoszą się i próbują od nowa. Szkoda, że wraz z wiekiem tracimy ten zapał i upór.

Szkoda, że z wiekiem zapominamy, że to nic złego prosić i wyciągać ręce. Przynajmniej dla mnie to było kiedyś duże wyzwanie do przepracowania. Lista rzeczy, o których nawet nie śmiałam marzyć, była długa. Wydawały się nieosiągalne dla dziewczyny takiej jak ja – z małego miasta, z kiepsko sytuowanej rodziny. Miałam ogromne szczęście, że ludzie, których spotykałam na swojej drodze, zupełnie przeze mnie nieproszeni, pokazywali mi nowe, niezliczone możliwości. Numerem jeden jest oczywiście mój mąż, który odkąd pamiętam spełniał moje marzenia, gdy tylko cichutko się o nich zająknęłam. I zachęcał mnie do próbowania, nie poddawania się. To dzięki niemu odważyłam się też stworzyć i pokazać światu tego bloga.

Bierzmy przykład

Człowiek się uczy całe życie. Czasami musimy nauczyć się od nowa, świadomie wykorzystywać dawne, zapomniane już umiejętności. Macierzyństwo i mój syn uczą mnie wielu rzeczy. Pewnie jeszcze więcej nauki przede mną, ale dziś to właśnie te wyciągnięte rączki są dla mnie największą inspiracją. Przypomnieniem, że warto sięgać po to, czego się pragnie. A przynajmniej próbować, nie poddawać się na starcie.

A Ty, czego uczysz się dziś, patrząc na swoje dziecko?

Leave a Comment