Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT
Category:

Macierzyństwo

MacierzyństwoPraca i rozwój

Czy to coś złego, że chcę wrócić do pracy?

by asia 30 maja 2020

Znam mamy, które w macierzyństwie znalazły całe swoje spełnienie. Takie, dla których pełen etat w domu z dzieckiem lub dziećmi jest spełnieniem marzeń. Znam też takie, które nigdy nie lubiły swojej pracy i nie musiały się dwa razy zastanawiać, jak tylko pojawiła się szansa, by stamtąd odejść i skupić się na rodzinie. Znam również mamy, które bardzo by chciały całkowicie oddać się opiece nad swoim potomstwem, ale nie pozwala im na to sytuacja finansowa, więc wracają do pracy. Na koniec są też mamy takie, jak ja – które kochają swoje dzieci, ale tęsknią za aktywnością zawodową i zamierzają do niej wrócić.

Mam głębokie poczucie, że żadna z tych dróg nie jest gorsza od pozostałych. Czemu więc czuję sie czasem tak rozdarta? Skąd moje wyrzuty sumienia? Czy będę złą mamą, wracając do pracy?

Brakujący puzzel

Zaczęłam tęsknić za pracą, jak tylko trochę od niej odpoczęłam. Ciąża z komplikacjami nie dała mi tutaj zbyt wielkiego pola do negocjacji terminu, w którym miałam zniknąć z biura. Wielu bliskich mi ludzi pukało się w czoło. Czy to normalne, żeby tęsknić za pracą? Za tym pędem, tymi wymaganiami, tym stresem? Dziewczyno, czytaj książki, oglądaj filmy, chodź na spacery i wysypiaj się na zapas! Gdzie tu w ogóle dylemat?

Jeszcze parę lat wcześniej sama tego nie rozumiałam. Kiedy moje koleżanki zachodziły w ciąże, sama im mówiłam, żeby korzystały z tego czasu, żeby odpoczywały, żeby się tak bardzo nie przejmowały pracą. I któregoś razu jedna z nich powiedziała mi coś, co mocno mną poruszyło. Wyobraź sobie, że nagle znika ogromny kawałek twojego życia. Robisz to, co lubisz i daje ci to dużo satysfakcji, a któregoś dnia budzisz się rano i tego po prostu nie ma. To jak utrata kawałka samej siebie. Oczywiście pod warunkiem, że naprawdę lubiłaś swoją pracę i stała się ona częścią twojej tożsamości.

I kiedy sama tego doświadczyłam, kiedy duży i ważny puzzel z napisem „praca zawodowa” zniknął z mojego obrazka, musiałam siebie zdefiniować na nowo.

Dobre pytanie

Zaczęłam to intensywnie analizować i zadawać sobie różne pytania. Dlaczego tak mi tej pracy brakuje? Nie chodzi przecież tylko o codzienne wchodzenie rano do biura, o spotykanie ludzi, których lubię. Za czym dokładnie tęsknię? Co takiego otrzymywałam tam każdego dnia, by nagle odczuć tak bolesny brak? Jakie potrzeby mogłam tam realizować, a nie są one realizowane teraz?

Dopiero pytanie o potrzeby zaskoczyło. Wtedy poczułam, że dotykam czegoś ważnego. Że jestem na dobrej drodze do odkrycia sedna sprawy.

Ludzie i wartości

Jedną z moich pierwszych myśli było, że brakuje mi ludzi. Każdego dnia byłam nimi maksymalnie otoczona, a teraz nagle świat skurczył się do męża, synka i grona najbliższych przyjaciół. Ale jak na coacha przystało, nie zatrzymałam się na tej odpowiedzi. Bo te kontakty z ludźmi też były sposobem zaspokojenia jakiejś potrzeby – jakiej? Co od nich dostawałam?

Chyba najwięcej radości przynosiły mi chwile, kiedy to ja mogłam kogoś obdarować. Kiedy to ja niosłam pomoc, znajdowałam potrzebne rozwiązania, naprowadzałam na lepszy sposób działania. Czułam się wtedy potrzebna. Czułam, że robię coś ważnego, że w jakimś sensie zmieniam świat. Przynajmniej ten dookoła mnie i moich klientów wewnętrznych czy pracowników. Bycie potrzebną i wywieranie wpływu – dwie ogromnie ważne dla mnie wartości.

Uświadomiłam sobie, że samo bycie wśród ludzi też sprawiało mi zawsze wielką przyjemność. Jestem zwierzęciem społecznym, bez dwóch zdań. Tęsknię za relacjami, za interakcjami na wyższym poziomie niż rozmowa z panią w sklepie czy na bazarku. Za kontaktem z dorosłymi i rozmowami na dorosłe tematy. Poważniejsze tematy. Częściowo to na pewno głód wyzwań intelektualnych, który zresztą towarzyszy mi teraz każdego dnia i który jest ewidentnie motorem do prowadzenia tego bloga. Poza tym relacje i interakcje z innymi ubogacają, pomagają spojrzeć inaczej na różne sprawy, zmuszają do refleksji.

Kwestia tożsamości

Miałam taki moment, że zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak, że macierzyństwo mi nie wystarcza. Może to jakiś defekt w mózgu? Bo przecież kocham mojego synka nad życie i jestem szczęśliwa, wdzięczna, że go mam. A jednak wciąż pragnę więcej.

W swoich rozważaniach doszłam do myśli, która napełniła mnie spokojem. Bo w sumie przez trzydzieści lat swojego życia (o matko, jak to w ogóle brzmi!) byłam kimś innym. Byłam zapracowaną, bardzo aktywną i zaangażowaną w pracę Asią. Asią otoczoną ludźmi, realizującą ambitne zadania i podejmującą się coraz to nowych projektów i wyzwań. Asią stale szukającą możliwości dalszego rozwoju. Co jest więc dziwnego w tym, że po urodzeniu dziecka nie zmieniłam się diametralnie? Chyba dziwne byłoby, gdybym nagle stała się zupełnie inną osobą. Moje życie wywróciło się do góry nogami, ale ani mój charakter, ani moje potrzeby aż tak się nie zmieniły.

Męczennica matka

Spotykam się często z takim społecznym oczekiwaniem, żeby jednak podporządkować całe życie bobasowi. Ba, żeby poświęcać się. Rezygnować z siebie. Nie cierpię takiego gadania i takiego myślenia. Nie cierpię go, bo ja przecież nie przestałam istnieć, nie utraciłam prawa do swoich własnych pragnień.

Nie zaliczę, ile razy słyszałam, że teraz to już się skończy latanie po świecie, picie ciepłej herbatki i chodzenie po restauracjach, skończy się życie na własnych warunkach. Teraz to się zacznie męczeństwo. A mi się niedobrze robi na myśl o męczeńskim macierzyństwie.

Jestem całym sercem przekonana, że to, jak wygląda nasze macierzyństwo jest w dużej mierze kwestią wyboru. Oczywiście poza sytuacjami, gdy dziecko jest bardzo chore i naprawdę życie rodziców jest pełne poświęcenia. W każdym innym przypadku można znaleźć balans między potrzebami dziecka i własnymi. Moim zdaniem nawet trzeba.

Nie chcę mierzyć mojego macierzyństwa ilością dokonanego poświęcenia, utraconych marzeń i zimnych herbat. Nie chcę patrzeć na moje dziecko z żalem, jak wiele fajnych chwil mnie przez niego ominęło. Kiedy stawiam mojego syna i jego potrzeby na pierwszym miejscu, dokonuję świadomego wyboru. Robię to ze spokojem i radością, bo wiem, że to jest teraz dla niego najważniejsze. Kiedy pojawia się chwila, by zadbać o własne potrzeby, też z niej korzystam. Zwykle bez większych wyrzutów sumienia. Dlaczego? Bo chcę być szczęśliwą i spełnioną mamą, bo wierzę, że tylko wtedy będę w stanie dać mojemu dziecku, to co najlepsze. Bo, choć brzmi to może banalnie, jestem pewna, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko!

Matka spełniona

Oczywiście, jak tylko zaczęłam mówić o planowanym za kilka miesięcy powrocie do pracy, znalazło się parę oburzonych głosów. Zostawić takiego malucha? To niepoważne! Do żłobka? Skandal! Niania? Obca kobieta będzie ci wychowywać dziecko? Nie boisz się, że ominą cię najważniejsze momenty jego życia? Nie ma tutaj rozwiązania satysfakcjonującego dla krytycznych obserwatorów mojego życia i moich decyzji.

Pogodziłam się już z tym, że nie dogodzę wszystkim. Dlatego nawet nie będę próbować. Tylko ja żyję moim życiem, więc muszę w pierwszej kolejności zadbać o siebie i moją rodzinę. Mam poczucie, że powrót do pracy będzie dla nas czymś dobrym. Że dzięki temu będę jeszcze lepszą mamą dla mojego syneczka. Że będę lepszą żoną, choć chyba już jestem całkiem fajną partnerką na życie. Dlaczego? Znowu to powiem – bo szczęśliwa i spełniona mama, to szczęśliwe dziecko.

Patrzę na powrót do pracy z radością i optymizmem. Wiem, że będzie mi ciężko rozstać się z młodym, ale postrzegam to jako szansę dla nas obojga. Dla mnie, by spełniać się na różnych polach, by zadbać o swój rozwój i potrzeby, które mogę realizować głównie w pracy. Dla niego, by nauczyć się tworzyć relacje społeczne z innymi, by budować w nim poczucie niezależności, by też mógł się w ten sposób rozwijać. Dla nas, żebyśmy po całym dniu tęsknoty za sobą, mogli się jeszcze bardziej cieszyć tym wspólnym czasem, jeszcze bardziej go doceniać i jeszcze lepiej wykorzystywać.

Czy jestem złą mamą, bo planuję powrót do pracy? Dziś już jestem pewna, że nie.

A Ty – tęsknisz za pracą? Planujesz wracać?
A może już wróciłaś – jak Ci z tym jest?

fot. Unsplash

30 maja 2020 2 komentarze
2 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Czy mój syn będzie strażakiem?

by asia 23 maja 2020

Zaczyna się jeszcze w ciąży. Mocno kopie? Pewnie będzie piłkarzem! Albo tancerzem! Po minach i pozycjach na usg próbujemy zgadywać, kim jest ten mały człowiek. Jaką drogę wybierze? Czy to będzie taka droga, jaką my dla niego wymarzyliśmy?

Im większy bobas w brzuchu, tym więcej domysłów. Wybór imienia i zgadywanie dalej – czy będzie kochał spać, tak jak ja? Czy bardziej będzie kreatywny i aktywny jak Ty? Czy będzie miał moje oczy? Twoje rzęsy? Czyj nos?

Być sobą

Kiedy maluch pojawia się na świecie niemalże każda osoba próbuje dostrzec jakieś podobieństwo do jednej lub drugiej strony rodziny. Czasami mnie to wkurza. Jakby było coś złego w tym, że maluch jest podobny najbardziej do samego siebie. Nasz syn ma kolor oczu zupełnie inny niż ja i mąż, ale co z tego? Dla mnie są najpiękniejsze na świecie.

Ostatnio ktoś mi powiedział, że w dzieciństwie bardzo się złościł słysząc od rodziców, że zachowuje się czy robi miny jak inna osoba. Bo nie chciał być podobny do innych, wolał być po prostu sobą. To mi dało do myślenia. Po co te ciągłe porównania? Czemu nie możemy przyjąć dziecka takim, jakie jest i celebrować jego pięknej odmienności od nas samych?

Dać wybór

Któregoś razu trafiłam na Instagramie na ankietę dla rodziców, czy dają swoim dzieciom wybór kim chcą zostać i czy zaakceptują każdą wersję. Zaczęłam się zastanawiać, jak to będzie u nas? Czy będę jednym z tych rodziców, którzy nakierowują swoje dzieci na drogę własnych niespełnionych marzeń? Czy będę potrafiła wznieść się ponad to i zaakceptować decyzje mojego syna? Czy znajdę w sobie tyle dojrzałości, by bardziej towarzyszyć mu w życiu i służyć radą niż nakłaniać do wygodnych dla mnie wyborów?

Bardzo chcę myśleć, że na pewno będę rodzicem dającym wybór. Takim, który słucha i wspiera, nie twierdząc że wie najlepiej, bo jest rodzicem… Będę się starała, ale przecież na tyle się znamy, na ile nas sprawdzono.

Jeszcze jest czas

I tak sobie siedzimy, przeglądając cudowną „Księgę dźwięków”. Odgrywam dla niego odgłosy w niej opisane i cieszę się jego radosnymi reakcjami na wszystkie iiiuuuu i eeeeoooo… I myślę, czy mój syn zostanie strażakiem? To piękny zawód, ale taki niebezpieczny… Może lepiej nie? A jeśli tak zdecyduje? Czy będę umiała go wspierać, czy jednak będę przekonywać, by wybrał inną drogę?

Całe szczęście, że zanim ta chwila nadejdzie, mamy jeszcze wiele lat innych, mniejszych dylematów. Dziś po prostu czytamy dźwięki. Za chwilę pójdziemy turlać się po łóżku, a potem może spacer?

A Ty? Wiesz już, kim będzie Twoje dziecko?

23 maja 2020 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Zmiana zmianę zmianą pogania

by asia 16 maja 2020

Pracując w korporacjach jednym z najczęściej powtarzanych zdań, jakie słyszałam było to, że ciągła zmiana jest jedyną pewną rzeczą w biznesie. Że trzeba się do zmian adaptować, wychodzić im na przeciw, szukać innowacyjnych rozwiązań. Że przetrwają ci najlepiej dostosowani. Jednak żaden biznes nie zmienia się tak szybko, jak życie z dzieckiem.

Biznes a życie

Zazwyczaj w biznesie metody stosowane z powodzeniem jednego dnia nie są wyrzucane do kosza tydzień czy dwa tygodnie później. Bycie mamą to z kolei ciągła adaptacja. W biznesie masz dużo więcej czasu, by przeanalizować rynek, działania konkurencji, przygotować strategię i podjąć się jej realizacji. Efekty zaczynasz widzieć po kilku miesiącach, czasami po kilku latach…

A w domu dziecko weryfikuje nasze strategie co kilka minut. To się nazywa hartowanie stali. Niemalże jak w ogniu Góry Przeznaczenia (przyp. Władca Pierścieni).

Szukanie sposobu

Sytuacja zmienia się szybko, co potrafi być nieźle frustrujące. Schemat jest zawsze ten sam. Pojawia się jakieś zachowanie mojego dziecka – na przykład nocna pobudka, która trwa dziwnie długo. Albo płacz w nietypowym momencie, albo jeszcze coś innego. Tydzień, czasem dwa szukam na to sposobu. Karmić wcześniej lub później. Więcej mleka, mniej mleka. Świecić światło, nie świecić. Przewinąć, nie przewijać. Nosić. Zabawiać, odwracać uwagę. Pozwolić się bawić w łóżeczku. Włożyć do huśtawki/bujaczka.

Kiedy wreszcie znajduję sposób, który działa (najczęściej kombinacja różnych czynników), nie zdążę się jeszcze nacieszyć efektem, bo za chwilę przychodzi kolejna zmiana. Pal licho, jeśli ta zmiana jest na lepsze – brak nocnych pobudek na przykład. Wspominam ten czas z łezką w oku, szkoda, że trwał tak krótko. Chociaż w sumie i tak jest ciężko, bo nawet zmiana na lepsze nie jest trwała. A może zwłaszcza ta.

Najczęściej po paru dniach pojawia się coś, co wywraca znowu wszystko do góry nogami. Kiedy próbuję tych samych metod, jakie działały poprzednio, okazuje się, że nic z tego. Nie ma tak łatwo. Zaczynamy od nowa. I koło się zamyka.

Wyzwanie przebieranie

Teraz mamy taki czas z przebieraniem się. Na początku ciężko było, bo syneczek taki malutki, więc wielka obawa żeby mu nie zrobić krzywdy. No i nieprzyzwyczajony do tego, że się mu coś majstruje z kończynami, więc płacz był standardem.

Z czasem on się przyzwyczaił, ja nabrałam wprawy, było nieźle. Potem wjechały bodziaki zakładane przez głowę. O matko… Ile ja się upociłam, żeby mu to założyć albo zdjąć! No ale dzień po dniu, ogarnęliśmy temat.

Teraz kolejne wyzwanie. Nie ma już leżenia na plecach dłużej niż jakieś trzy sekundy. I weź tu człowieku zmień pieluchę w tym czasie! Na początku frustrowało mnie to strasznie. Czemu on nie może poleżeć spokojnie te dwie minuty? Wszystko ściąga, wszystko chce wziąć do rączki, wszystko go interesuje. Dzikie akrobacje na tym przewijaku, a ja już w rozpaczy. No chyba nigdy nie zmienię tej pieluchy!

Olśnienie

Frustracja trwała chyba ze dwa dni, aż wreszcie dotarło do mnie. Zasada biznesowa dostosuj się lub zgiń (w wersji macierzyńskiej: sfrustruj się na śmierć) ma tu jak najbardziej swoje zastosowanie! Mogę próbować zaprzeczać, walczyć z tym naturalnym etapem dziecięcego rozwoju, ale szanse na odniesienie sukcesu są żadne. Skończy się moją złością i jego frustracją, że nie może realizować swoich podstawowych potrzeb, do jakich w tym momencie należy zaliczyć ciekawość świata. Albo jeszcze czymś gorszym.

I tak po raz kolejny, ja, naprawdę niezbyt kreatywna postać, muszę się wzbijać na wyżyny swoich możliwości. Wszystko po to, by skupić uwagę młodego na czymś, co zatrzyma go na chwilę w pozycji na plecach. Najgorsze, że tutaj też nie da się wymyślić jednego sposobu i stosować go przy każdej zmianie pieluchy. Nie ma opcji, młodzian się zrobił na to zbyt sprytny i zbyt wymagający. Zainteresuj mnie czymś, kobieto, albo się stąd zabieram!

Kolejna lekcja elastyczności zaliczona. Aż się boję pomyśleć, ile tego jeszcze przede mną. Niezła to jest szkoła życia, to macierzyństwo. Kto by pomyślał? 😉

A Ty, jak sobie radzisz z adaptacją do tych ciągłych zmian? Która była dla Ciebie największym wyzwaniem?

fot. Unsplash

16 maja 2020 2 komentarze
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Łatka #złamatka

by asia 9 maja 2020

Ostatni tydzień był bardzo trudny. Sama już nie wiem, czy obwiniać o to skok rozwojowy, ząbkowanie czy jeszcze coś zupełnie innego. Wiem natomiast, że nie pomagało nic, tylko mama. Przytulanie, noszenie, odwracanie uwagi, zmiana zabawy średnio co trzy minuty. Wyczerpujące, dla mnie i dla młodego.

Któregoś popołudnia gadam sobie z siostrą przez telefon, podczas gdy młodzieniaszek się po mnie wspina, zjada moje ręce, zabiera okulary i inne takie. Siostra mówi, że jest moim wielbicielem po prostu. A ja, przy całym swoim zmęczeniu i frustracji, że nie mogę zająć się niczym więcej, niż tylko dostarczaniem małemu rozrywki, mówię, że to nie wielbiciel tylko moja mała Gnida. I co słyszę w odpowiedzi? No kochana z Ciebie matka, że tak mówisz o dziecku. Powiedziane trochę z ironią, pół żartem, pół serio. Zabolało, choć wiem, że nie to było intencją mojej siostry. Ot, taki sobie komentarz.

I myślę, jak często słyszymy takie teksty. Jak często ktoś przyczepia nam łatkę złej matki, nawet nie wprost, a dając tylko do zrozumienia, że robimy coś nie tak. Bo nie tryskamy radością i słodyczą, bo jesteśmy zmęczone i sfrustrowane, bo powiemy na głos to, co akurat dzieje się w naszych głowach.

Dziecko jest najważniejsze

Kiedy byłam już w zaawansowanej ciąży uziemiona w domu na leżąco i zająknęłam się, że tęsknię za pracą, za ludźmi, za normalnością, nie raz usłyszałam, że teraz muszę myśleć tylko o dziecku. Co ciekawe, sama tak mówiłam dziewczynom, zanim jeszcze poznałam smak ciążowej izolacji. Jakby pojawienie się tego małego serduszka, bijącego pod naszym sercem magicznie kasowało wszystkie nasze potrzeby, pragnienia, plany. Jakbyśmy przestawały należeć do siebie.

Potem jest tylko ciekawiej. Kiedy padasz na nos ze zmęczenia, bo kolejną noc śpisz po 2 godziny, słyszysz rady, co jeszcze powinnaś robić, jakie zabawy organizować, by zadbać o właściwy rozwój dziecka. Kiedy jesz byle co, bo nie masz czasu przygotować nic ambitnego, robisz krzywdę dziecku, bo twoje mleko nie będzie miało wartości. Kiedy uda się wyrwać z domu na godzinę czy dwie, pada nieśmiertelne pytanie A kto został z dzieckiem?!. Jakby wyjście bez potomka było najgorszą zbrodnią. Kiedy nie karmisz piersią, nikogo nie interesuje, jak bardzo tego pragnęłaś i dlaczego się nie udało. Ale komentarz, że powinnaś się bardziej starać i to przecież sama natura, pojawia się jakoś naturalnie. Kiedy myślisz o powrocie do pracy, zawsze pojawi się jakaś życzliwa dusza, która z oburzeniem zapyta A co z dzieckiem?! Takie maleństwo oddasz pod opiekę obcym ludziom?

Zastanawiam się, dlaczego to sobie nawzajem robimy – my, kobiety. My, mamy. Serio, nigdy żaden facet, nawet mój mąż, nie negował moich pragnień, ambicji, mojego zmęczenia i prawa do tego, by nie być cały czas uśmiechniętą i rozsiewającą tęczę.

Rollercoaster i zapominalstwo

No właśnie, przecież każda z nas tego doświadcza. Jak możecie poczytać u Alicji (www.mataja.pl), co bardzo Wam polecam, każda mama doświadcza rollearcoastera emocji. W jednej chwili mamy dosyć i chcemy wyskoczyć przez okno, by za pięć minut zalała nas fala szczęścia i miłości, bo „tak słodko się uśmiecha”. To normalne, są o tym nawet badania. To coś, co dostajemy w pakiecie razem z bobasem.

Skąd więc tak silna potrzeba wytykania palcami naszych gorszych momentów? Skąd ta łatka, którą tak chętnie przyczepiamy innym, zapominając czego same doświadczyłyśmy? Tłumaczę sobie to właśnie tym zapominalstwem. Bo z czasem zacierają się wspomnienia tych trudnych chwil. Tak działa nasz mózg, żeby nie zwariować. To naturalny mechanizm, że pamiętamy więcej dobrych, miłych momentów. I cieszę się, że tak jest. Że za parę lat nieprzespane noce, zmęczenie, te chwile, gdy nie byłam najlepszą wersją siebie i miałam serdecznie dość, po prostu zbledną. Ale nawet wtedy nie będę rzucać łatkami. Obiecuję to sobie już dziś. Bo nigdy nie będę w butach tej mamy, którą miałabym ocenić, nigdy nie poznam całej jej historii.

Procedura bezpieczeństwa

Był taki czas, że miałam ogromne wyrzuty sumienia, gdy tylko pomyślałam o swoich potrzebach. Bo przecież dziecko jest najważniejsze. Przecież to jego potrzeby zawsze powinny być na pierwszym miejscu. Bo przecież teraz cały mój świat powinien kręcić się wokół niego. Na szczęście zatrzymałam się i zadałam sobie pytanie, dokąd mnie takie myślenie zaprowadzi. Do skrajnej frustracji, do wypalenia rodzicielskiego (o tym też u Alicji, zachęcam 🙂 )? Musiałam wreszcie stanąć w swojej obronie.

Wiesz dlaczego procedura bezpieczeństwa w samolocie mówi, żeby maskę tlenową najpierw założyć sobie, dopiero potem dziecku? Bo jeśli Tobie się coś stanie, nie będziesz mogła pomóc maluchowi. Jest w tym wielka mądrość.

Tak samo jest w macierzyństwie na co dzień. Musisz zadbać o swoje potrzeby i to jest w wielkim interesie Twojego dziecka. Sama przyznasz, że kiedy jesteś wyspana, najedzona i nic Cię nie boli, masz więcej cierpliwości, więcej pomysłów na zabawy, więcej siły na noszenie i przytulanie. Rodzicielstwo to radzenie sobie ze swoimi emocjami i potrzebami po to, by pomóc dziecku poradzić sobie z tym, co przeżywa. Jak możesz ukoić płacz i uspokoić malucha, kiedy Twój stan emocjonalny ze spokojem nie ma nic wspólnego?

Słodko-gorzko

Wiedziałam, że moje macierzyństwo nie będzie cukierkowe, bo i ja cukierkowa nie jestem. Wiedziałam, że będą lepsze i gorsze chwile, ale mimo wszystko będzie cudownie. Wiedziałam też, że nie mogę zapomnieć o sobie. Bardzo mocno wierzę, że szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. To nie jest pusty frazes, bo widzę na co dzień, jak moje dobre samopoczucie przekłada się na dobrostan mojego synka. Kiedy mam więcej cierpliwości, łatwiej mi znosić krzyki, płacze i awantury o nic. Kiedy mam energię, by faktycznie zabawiać go i odwracać uwagę na przykład od dyskomfortu związanego z zębami.

A gdy mam gorszy dzień, kiedy zaklnę pod nosem, kiedy nazwę go małą Gnidą, nie robię sobie wyrzutów. Bo wiem też, że życie już takie jest – słodko-gorzkie. Nie daję już sobie przyczepiać łatek. Nie dam sobie wmówić, że jestem złą mamą.

Jesteś wystarczająco dobra

Ty też nie pozwalaj na to, by inni coś Ci wmawiali. Nie zgadzaj się na przyczepianie łatki tylko dlatego, że masz dzisiaj gorszy dzień. Pamiętaj, że dzieci nie potrzebują idealnych rodziców, tylko wystarczająco dobrych. Jesteś wystarczająco dobrą mamą. Jesteś najlepszą mamą dla swojego dziecka, nawet jeśli w tej chwili nie jesteś najlepszą wersją siebie.

A kiedy te trudne wspomnienia się zatrą, nie oceniaj. Nie przyczepiaj łatek, nie wpędzaj innych mam w poczucie winy. Bądźmy dla siebie dobre.

9 maja 2020 4 komentarze
2 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Zapomniane w dorosłości

by asia 19 kwietnia 2020

Spokojne przedpołudnie. Synek leży na macie, a ja ustawiam przed nim wieżę z klocków, którą za chwilę zburzy z dziką przyjemnością. Chwilę później sięga po jeden z klocków, by włożyć go do buzi. Zachwyca mnie skupienie na jego twarzy, pełna koncentracja, by dosięgnąć to, czego akurat zapragnął.

Czysta ciekawość

Wszystko go interesuje, wszystkiego chce dotknąć. Im bardziej zakazane, tym bardziej atrakcyjne do zabawy. Biały obrus na zastawionym stole – czemu by go nie pociągnąć? Szklana miseczka postawiona w zasięgu małych rączek – chętnie ją złapie, gdy tylko mama nie będzie patrzeć.

Do tego dochodzi jeszcze ciekawość, jak to smakuje. Młody jest na etapie wkładania wszystkiego do buzi. Dobry moment na rozszerzanie diety. Jak powiedział dzisiaj mój mąż, dając mu po raz pierwszy spróbować jabłka, miny Młodego nigdy się nie znudzą. To mieszanka zaskoczenia, radości i niepewności, co tu się właściwie dzieje i czy na pewno mam to przełknąć. Z jednej strony chcę jak najlepiej zapamiętać te chwile. Z drugiej przychodzi refleksja – kiedy ostatnio sama przeżywałam tak intensywnie próbowanie nowych potraw? Kiedy całą sobą skupiałam się na tym, co jem?

Wszystko na sto procent

Usłyszałam kiedyś takie zdanie, że niemowlaki potrafią rozwiązywać tylko jeden problem na raz. To chyba wyjaśnia, dlaczego każdą z emocji przeżywają tak intensywnie. Widzę to, kiedy bawię się z synkiem. Ulubione zabawki, łaskotki wywołują eksplozję radości. Widzę to, gdy wchodzę do pokoju, kiedy się obudzi. Cały aż podskakuje z ekscytacji, że zaraz wezmę go na ręce. Widzę to też, kiedy coś go boli, kiedy jest niezadowolony, zmęczony… Wszystko na sto procent. Jedna emocja na raz.

My, dorośli, odczuwamy zwykle wiele rzeczy w jednym momencie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wpadłam w taką ekscytację jak Młody. Taką bez analizowania sytuacji, ważenia różnych jej plusów i minusów, bez tysiąca myśli na ten temat. Albo kiedy przeżywałam swój smutek lub ból właśnie tak, do granic możliwości. Bez racjonalizacji, że to przecież minie, że wcale nie jest tak źle i zawsze może być gorzej.

I nie mówię, że wszystko trzeba przeżywać w taki sposób. To byłoby destrukcyjne dla naszego społeczeństwa i nas samych, ale myślę, że czasem warto. Warto od czasu do czasu pozwolić sobie na sto procent tego, co czujemy. Nasycić się tym, a dopiero potem dopuścić do głosu resztę myśli.

Gotowość, by sięgać

Największe jednak wrażenie robią na mnie te nieustannie wyciągnięte rączki. W zależności od sytuacji mówią „weź mnie na ręce”, „daj mi to” lub „chcę spróbować, jak to smakuje”. Jest pragnienie i próba jego zaspokojenia. Nie wolno? A może jak spróbuję po raz 384 to się uda? Niesamowita jest ta konsekwencja, ta wytrwałość. Widziałam gdzieś takiego a’la motywującego mema, że dzieci codziennie upadają kilkadziesiąt razy zanim nauczą się chodzić. A mimo to się nie poddają, podnoszą się i próbują od nowa. Szkoda, że wraz z wiekiem tracimy ten zapał i upór.

Szkoda, że z wiekiem zapominamy, że to nic złego prosić i wyciągać ręce. Przynajmniej dla mnie to było kiedyś duże wyzwanie do przepracowania. Lista rzeczy, o których nawet nie śmiałam marzyć, była długa. Wydawały się nieosiągalne dla dziewczyny takiej jak ja – z małego miasta, z kiepsko sytuowanej rodziny. Miałam ogromne szczęście, że ludzie, których spotykałam na swojej drodze, zupełnie przeze mnie nieproszeni, pokazywali mi nowe, niezliczone możliwości. Numerem jeden jest oczywiście mój mąż, który odkąd pamiętam spełniał moje marzenia, gdy tylko cichutko się o nich zająknęłam. I zachęcał mnie do próbowania, nie poddawania się. To dzięki niemu odważyłam się też stworzyć i pokazać światu tego bloga.

Bierzmy przykład

Człowiek się uczy całe życie. Czasami musimy nauczyć się od nowa, świadomie wykorzystywać dawne, zapomniane już umiejętności. Macierzyństwo i mój syn uczą mnie wielu rzeczy. Pewnie jeszcze więcej nauki przede mną, ale dziś to właśnie te wyciągnięte rączki są dla mnie największą inspiracją. Przypomnieniem, że warto sięgać po to, czego się pragnie. A przynajmniej próbować, nie poddawać się na starcie.

A Ty, czego uczysz się dziś, patrząc na swoje dziecko?

19 kwietnia 2020 0 comments
3 FacebookTwitterPinterestEmail
MacierzyństwoOdskocznia

Świąteczne refleksje

by asia 12 kwietnia 2020

To trzecia Wielkanoc z rzędu, którą spędzamy sami, daleko od rodziny. Ale jednocześnie pierwsza, kiedy jesteśmy tak szczęśliwi, bo spędzamy ją wreszcie we trójkę. Naszło mnie więc dzisiaj na refleksje i wspomnienia.

Odzyskana wolność

Dwa lata temu było ciężko. Po trzech tygodniach pobytu wyszłam ze szpitala. To było na kilka dni przed świętami. Niedługo przed moim wypisem mąż poleciał w delegację na drugi koniec świata. Miał wrócić dopiero w Wielką Sobotę wieczorem.

Ominęło mnie wtedy całe przesilenie wiosenne. Kiedy w stresie jechałam do szpitala była jeszcze zima. Gdy z niego wyszłam kwitły fiołki i wszędzie było zielono. To było jak nabranie powietrza po zbyt długim wstrzymywaniu oddechu. Czułam się nareszcie wolna po tych kilku tygodniach w izolacji. Radość z tej wolności, z tego, że jestem zdrowa i bezpieczna, że mogę wrócić do domu, do mojego męża i wygodnego łóżka… Pamiętam, jaką napełniało mnie to energią.

Mimo, że przygotowania robiłam sama, dawały mi sporo przyjemności. Zakupy, dekoracje, gotowanie. Pamiętam wielkie oczy mojego męża, gdy zobaczył lodówkę pełną świątecznych przysmaków. Jego radość, jego wdzięczność za to, że jestem już w domu i zadbałam o to, byśmy mieli piękne święta, były dla mnie cudowną nagrodą.

Czekolada podszyta lękiem

Rok temu też było ciężko. Byliśmy we dwoje, z małą fasolką rosnącą od moim sercem. Ciąża już wtedy była z komplikacjami, miałam zakaz podróżowania, więc nie pojechaliśmy do rodziców.

Przygotowania robiliśmy wspólnie, ale obawy nie pozwalały w pełni cieszyć się tym czasem. Pamiętam go jak przez mgłę, jakby był bardzo pochmurny. Święta mieliśmy przyprawione lękiem i niepewnością, co będzie dalej z naszym małym skarbem. Lekarz powiedział, żeby zachować spokój i dużo się relaksować, więc mąż kupił mi zapas gorącej czekolady, bo podobno działa ona najlepiej. Chyba faktycznie pomogła, bo po kilku tygodniach sytuacja się unormowała i znów mogliśmy funkcjonować normalnie. Przynajmniej przez jakiś czas.

Wdzięczność i nadzieja

W tym roku też nie jest idealnie. Nie mogłam sama zrobić zakupów, nie mogłam pójść do kościoła, nie mogłam pojechać do rodziców ani sióstr, spędzić czasu z resztą rodziny czy ze znajomymi, nie mogłam nawet pójść na spacer… Ale mimo wszystko to najlepsze święta Wielkiej Nocy ostatnich lat.

W porównaniu z tamtym czasem w szpitalu, kwarantanna spowodowana pandemią wydaje mi się wręcz luksusowa. Jestem u siebie, mam blisko tych, których kocham najbardziej, mam wszystko czego mi potrzeba. Wiadomo, że tęsknię za bliskimi i wolnością, ale to niedługo wróci, a pamiętając święta sprzed dwóch lat myślę, że jestem szczęściarą.

Czuję wielką wdzięczność za to, co mam. Za moje małżeństwo i za tego małego rozrabiakę, który wywraca do góry nogami cały świat. Za to, że jesteśmy zdrowi.

Za to, że jesteśmy razem.

Bo na koniec dnia, kiedy przytulam się do męża i patrzę na śpiącego synka wiem, że mam wszystko.

Życzę Wam, aby ten świąteczny czas przyniósł nadzieję, której tak bardzo nam potrzeba. Nadzieję, że będzie dobrze. Że damy sobie radę. Że niedługo dostaniemy z powrotem to, za czym tak tęsknimy, że będziemy mogli zachłysnąć się wolnością na nowo.

Ale niech będzie to też czas wdzięczności za to, co dobrego jest w Waszym życiu. Nie zapominajmy o tym, co najważniejsze. Wesołych Świąt!

Fot. Unsplash

12 kwietnia 2020 0 comments
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

Czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie…

by asia 5 kwietnia 2020

Śpiewamy bluesa bo czwarta nad ranem, tak cicho żeby nie zbudzić sąsiadów. Czajnik z gwizdkiem świruje na gazie, myślałby kto że rodem z Manhattanu…

Już piąta…

Adam Ziemianin, „Czarny blues o czwartej nad ranem”, Stare Dobre Małżeństwo

Spanie zawsze wychodziło mi świetnie! Nieważne w jakim miejscu, nieważne jak ciekawy film leciał w tv. Mogłam spać w pociągu, w autobusie, w samolocie, w aucie podczas podróży do rodzinnego miasteczka. Cicho czy głośno dookoła, nie robiło mi różnicy. Nie budziły mnie burze i wiatr, pewnie można byłoby mnie wynieść z łóżkiem i bym się nie zorientowała. Kiedy bolała mnie głowa, byłam przeziębiona czy smutna, sen przynosił najlepsze ukojenie. Spanie było moją supermocą!

Pełna synchronizacja

Jak to jest możliwe, że teraz budzę się, gdy tylko moje dziecko zaczyna się kręcić w łóżeczku? Zanim jeszcze zacznie płakać, ja już jestem rozbudzona. Nie zasnę, dopóki nie usłyszę spokojnego, miarowego oddechu synka, dopóki nie mam pewności, że jest mu dobrze i bezpiecznie. Niezależnie od tego, jak jestem zmęczona.

Podobno mózgi matek synchronizują się z dziećmi, żeby lepiej odpowiadać na ich potrzeby. Ma to oczywiście wielki sens ewolucyjny, bo jak mógłby przetrwać nasz gatunek, gdyby matka nie czuwała nad bezpieczeństwem swojego potomstwa. Ta czujność ma też drugą, ciemniejszą stronę. Bo okrada nas z fazy snu głębokiego, w której prawdziwie odpoczywamy. Pomijając oczywiście fakt, że okrada nas ze snu w ogóle!

Konsekwencje niewyspania

Żeby nie było, żadna ze mnie ekspertka, bardziej zagorzała fanka spania 🙂 ale nie trzeba być ekspertem, żeby na własnej skórze przekonać się, jak dobry sen wpływa na nasze zachowanie i samopoczucie. Jak jego brak odbija się na naszej cierpliwości – łatwiej się irytujemy, głupoty potrafią wyprowadzić nas z równowagi. Stajemy się też mniej uważni, mniej wyrozumiali, a często nawet mniej sympatyczni.

Dobre rady

Najlepsza rada, jaką usłyszałam to oczywiście nieśmiertelne „śpij, kiedy śpi dziecko”. To moja ulubiona, serio. No chyba, że musisz odciągać mleko, wyparzać butelki, zrobić sobie jeść, zjeść, wykąpać się, żeby poczuć się jak normalny człowiek… Zauważ, że nie wspominam nawet o sprzątaniu czy robieniu prania!

Przed tą radą powinno być coś o odpuszczaniu. O olewaniu wszystkiego, co nie jest podstawową potrzebą, zwłaszcza na samym początku macierzyństwa, kiedy maluch budzi się w nocy co 2-3h. Ale niestety chyba nie ma złotej recepty na brak snu. Trzeba to przetrwać, bo to taki etap.

Czwarta nad ranem

Zatem kolejną noc z rzędu spędzam karmiąc i tuląc małego, nosząc go i nucąc mu piosenkę Starego Dobrego Małżeństwa o czwartej nad ranem. Może sen przyjdzie… do tego małego człowieka, który stał się moim pępkiem świata. Może przyjdzie też i do mnie. No chyba, że do tego czasu będę już tak głodna, że ta potrzeba wysunie się na pierwszy plan.

Adaptacja

Przestałam już liczyć te nieprzespane noce. Przestałam zwracać uwagę na powiadomienia z opaski, która miała mierzyć jakość mojego snu. Teksty typu „Twój sen był zbyt krótki, powinnaś spać 7-9h” już dawno mnie nie bawią. Chyba się zaadaptowałam do sytuacji. Ciekawe jest to, że przestałam się nawet złościć, że te noce tak wyglądają. To chyba potwierdza teorię, że nasze zdolnosci adaptacyjne są niesamowite.

Przyjmuję więc te noce z pokorą i czekam, kiedy miną. Bo wszystko mija, nawet najdłuższa żmija. To też powtarzam sobie jak mantrę.

A potem przychodzi ta chwila, kiedy maluch zasypia i wtula się we mnie. Słodka nagroda.

Patrzę za okno, już jasno. Burczy mi w brzuchu. Idę zrobić śniadanie i siadam, by napisać ten tekst. Kto by się spodziewał, że pisanie będzie lepszym lekarstwem niż sen?

A Ty jak sobie radzisz z nieprzespanymi nocami?

Photo by Bastien Jaillot on Unsplash

5 kwietnia 2020 0 comments
1 FacebookTwitterPinterestEmail
Macierzyństwo

5 rzeczy, których nie rozumiałam, zanim zostałam mamą

by asia 26 marca 2020

Zawsze wydawało mi się, że mam dobrą wyobraźnię. Zawsze sądziłam też, że empatia wystarczy, aby zrozumieć przez co przechodzą inni ludzie. Zwykle to działa, ale jak przekonałam się na własnej skórze, macierzyństwa nie da się opisać komuś, kto go nie doświadczył. Trudno też oczekiwać, że taki ktoś zrozumie, jak zmienia się życie młodej mamy. Opowiem dziś o pięciu rzeczach, których nie byłabym w stanie sobie wyobrazić ani zrozumieć wcześniej.

1. Zakrzywienie czasu

Odkąd pamiętam nie cierpiałam się spóźniać. Co więcej, nie znosiłam, gdy inni się spóźniali. Przykład mojego męża, który jak się umówił na 18:00 to o 18:00 wychodził z domu, doprowadzał mnie do szału. Totalny brak szacunku – taka zawsze była moja interpretacja, bo przecież jak się umówiliśmy, to ktoś sobie zorganizował wszystko, żeby być na czas, a nas nie ma. Wiadomo, ideałem nie jestem, zdarzało mi się czasami przyjść parę minut po czasie, bo korki czy inne przeszkody na drodze, ale były to sytuacje pojedyncze.

Kiedy pojawił się Pierworodny, wszystko się zmieniło.

Nagle mój czas nie należy do mnie, a moje plany syn kwituje uśmiechem albo i nie. Wyrobienie się na godzinę 10 do lekarza stało się nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, kiedy Młody miał problemy z jedzeniem i karmienia trwały godzinę lub dłużej. Umówienie się na spacer (serio!) o określonej godzinie stało się niemożliwe! Zwłaszcza, kiedy Potomek miał jeszcze niezbyt regularny harmonogram drzemek i karmień w ciągu dnia. Chwilami miałam poczucie, że nic już ode mnie nie zależy – mogę przygotować wszystko do wyjścia dwie godziny wcześniej, a i tak wydarzy się coś, co nam to wyjście uniemożliwi.

Postanowiłam więc, że będę płynąć z prądem. Schowałam do kieszeni swoje ambicje o pojawianiu się na czas. Zamiast się zadręczać, zaczęłam informować świat dookoła, że przepraszam, ale moje dziecko czasem lubi pokrzyżować mi plany, więc umówmy się na przedział godzinowy, a ja dam znać jak wyjdę z domu. Z innymi mamami poszło łatwo, bo nieprzewidywalność dziecięca to chyba powszechny problem. Nie-mamy reagują różnie, ale zawsze gryzę się w język, żeby nie powiedzieć „urodzisz, to się przekonasz”, bo sama nienawidziłam jak mi tak ktoś mówił. Przepraszam więc i tłumaczę z uśmiechem, jak teraz wygląda mój świat. I na to już ludzie fajnie reagują.

2. Kupa gadania o kupie

Wiele razy słyszałam taki niby-żart, że młodzi rodzice rozmawiają ze sobą głównie o kupie dziecka. Że się nią emocjonują, czasem fotografują, że analizują skład i kolor papki w pieluszce. Nie wierzyłam. Byłam pewna, że mnie to nie będzie dotyczyć, bo przecież gadanie o kupie jest obrzydliwe. Robienie jej zdjęć? Nigdy w życiu! A jednak rzeczywistość wygląda nieco inaczej.

Aż do tej pory nie miałam świadomości, że to, jak funkcjonuje układ pokarmowy człowieka (zwłaszcza małego dziecka) jest papierkiem lakmusowym jego stanu zdrowia. A przecież wypróżnianie się, to ostatni etap pracy tego układu. Niby biologia była moim konikiem w liceum, a jednak o układzie pokarmowym więcej dowiedziałam się zostając mamą. Bóle brzuszka, problemy ze zrobieniem kupy to dla takiego Maluszka koniec świata. Nie ma wtedy mowy o zabawie, zdobywaniu kolejnych umiejętności, nie ma nawet mowy o jedzeniu. I nagle okazuje się, że rozmowy o kupie przestają być obrzydliwe. Bo regularna i prawidłowa kupa u Bobasa jest jasnym sygnałem jego małego ciałka, że wszystko jest w porządku. Że jedzenie mu służy, a nie szkodzi; że jego organizm funkcjonuje prawidłowo. Wszyscy rodzice chcą przecież, żeby ich dzieci były zdrowe, nic więc dziwnego, że rozmawiają o podstawowym wskaźniku tego zdrowia.

Ale pamiętajcie, to nie znaczy, że należy opowiadać o kupie swojego dziecka innym ludziom 😊

3. Laktoterror

Karmienie piersią jest najlepszym sposobem żywienia niemowląt, to fakt. Karmienie piersią w większości przypadków to najwygodniejszy sposób żywienia niemowląt, bo całą stołówkę masz zawsze ze sobą. Karmienie piersią wydaje się proste. Wydawało mi się oczywiste, że będę karmić piersią, a nawet zdarzyło mi się pomyśleć niezbyt miło o mamach, które wybrały karmienie butelką z mlekiem modyfikowanym.

Niezwykłe jest, jak życie weryfikuje różne przekonania.

Jak sama się przekonałam, karmienie piersią nie zawsze jest możliwe. Wbrew temu, co czytałam na różnych mądrych stronach, kobieta nie zawsze jest w stanie rozkręcić laktację tak szybko, jak potrzebuje tego dziecko. Czasem tego mleka jest za mało. Czasem ból poranionych brodawek jest nie do zniesienia. Czasem dziecko nie chce bądź nie potrafi ssać efektywnie. Powodów, by karmić inaczej może być nieskończenie wiele.

Stres nie pomaga, laktoterror tym bardziej. Nagonka na kobiety, które karmią w inny sposób jest dla mnie czymś przerażającym. I robią to mamy innym mamom… Przecież kochamy nasze dzieci i dajemy im to, co najważniejsze – naszą czułość, naszą cierpliwość, nasze serce. Niezależnie od tego, w jaki sposób je żywimy. Zwłaszcza, że w większości przypadków, nie znamy całej historii, jaka stoi za tym wyborem. Niech poniższe zdjęcie z cudownej kampanii Felicii Saunders posłuży za podsumowanie.

źródło: mega.mamy, Instagram

4. Niewidzialność

Odkąd pamiętam, uwielbiam historie z superbohaterami, z czarodziejami, z fantastycznymi zwierzętami. Gdybym miała wybrać jakąś supermoc dla siebie wybrałabym na pewno umiejętność latania. A jednak trafiło mi się coś innego – stałam się niewidzialna.

W wielu sytuacjach, dla wielu ludzi stałam się dodatkiem do mojego dziecka. Większość osób skupia uwagę tylko na Młodym – jaki śliczny, jaki duży, jaki fajny. To jest oczywiście bardzo miłe, bo faktycznie taki jest. Kiedy zaczęły przeważać rozmowy dotyczące Młodego, jego rozwoju, jego potrzeb, jego samopoczucia, poczułam, że znikam. Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które po porodzie zapytały jak się ja czuję, jak sobie radzę, czy potrzebuję czegoś. Kiedy koleżanka odwiedziła mnie i przyniosła prezent dla Małego oraz jakiś pachnący drobiazg dla mnie, myślałam że się popłaczę ze wzruszenia! I nie chodzi o to, że oczekuję prezentów, medalu (choć zasłużyłam! Jak każda Mama!) czy obchodzenia się ze mną jak z jajkiem. Bardziej zwykłego zainteresowania, dostrzeżenia, że wchodzę w nowy etap życia i mogę przeżywać różne związane z tym emocje, o dolegliwościach fizycznych nie wspomnę. Dostrzeżenia, że kiedy przykładowo dziecko ma kolki czy marudzi, bo wychodzą mu zęby, razem z nim cierpią rodzice. A zwłaszcza mamy, które są z maluchem 24/7. Tak samo w przypadku innych problemów – każde cierpienie dziecka odciska swoje piętno na Mamie. Poza tym, że robimy wszystko, by pomóc swojemu Maluchowi, musimy sobie radzić jeszcze z własną frustracją i niemożliwością zaspokojenia swoich potrzeb, np. odpowiedniej ilości snu czy zjedzenia posiłku o właściwej porze.

Dlatego tak ważne jest, by zauważyć, że poza byciem Mamą, jesteśmy też nadal zwykłymi kobietami. Odrębnymi bytami, które mają swoje potrzeby, pragnienia, zainteresowania i pasje, choć czasu na nie jest coraz mniej. Jeśli nie rozumie tego reszta świata, to przynajmniej my, Mamy, możemy dawać to zrozumienie sobie nawzajem.

5. Potrzeba wsparcia

Któregoś ciężkiego dnia w akcie rosnącej frustracji napisałam SMS do koleżanki, która jest mamą już prawie 3-letniego chłopca z pytaniem, czy ona też przechodziła takie kryzysy. Dostałam odpowiedź, że owszem, nawet bardzo często, choć teraz te wspomnienia już się zatarły. Zrobiło mi się głupio, że nie byłam dla niej wtedy prawdziwym wsparciem. Że nie wiedziałam zupełnie przez co przechodzi i że mogłaby się jej przydać moja pomoc. Świadomość, że towarzyszyły jej podobne emocje i borykała się z podobnymi trudnościami, była dla mnie pocieszeniem. Poczułam, że to, co przechodzę jest normalne. I że to minie.

Nie zdawałam sobie sprawy, że macierzyństwo potrafi być chwilami tak trudne, tak wyczerpujące. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo będę potrzebować wsparcia. Całe szczęście, że mam cudownego męża, który bardzo angażuje się w rodzicielstwo. Całe szczęście, że mam dookoła siebie kilka cudownych kobiet, które dają mi bardzo dużo wsparcia. Nie wszystkie są mamami, ale każda z nich w inny sposób wzbogaca mój świat. Nie chodzi o wielkie słowa, pomoc z ogarnianiem domu czy rozwiązanie problemów Młodego. Czasem wystarczy wysłuchać, ojojać, poklepać po ramieniu. Czasem odwrócić uwagę historią z własnego życia. Czasem po prostu być – obok czy po drugiej stronie telefonu.

Świadomość, że nie jestem sama daje mi ogromną siłę.

Ty też nie jesteś sama, a kiedy czujesz, że jest inaczej – wyciągnij rękę i poproś o wsparcie.

Ostatnie słowo

Pewnie ta lista wyglądałaby inaczej, gdybym miała inne – mniej lub jeszcze bardziej wymagające, dziecko. Nie mogę narzekać. Wiem, że jestem wielką szczęściarą. Ale wiem też, że mam prawo do gorszego dnia, gorszej kondycji, mniej racjonalnych reakcji. Sama sobie to prawo przyznaję i nie robię sobie wyrzutów, jeśli w danej chwili nie jestem najlepszą wersją siebie. To też minie.

A Ty, co wpisałabyś na taką listę?

Photo by Janko Ferlič on Unsplash

26 marca 2020 2 komentarze
6 FacebookTwitterPinterestEmail
  • 1
  • 2

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się, żeby nie przegapić kolejnych wpisów, materiałów i szkoleń!

Dziękuję!

UWAGA! 

Sprawdź swoją skrzynkę e-mail i potwierdź zapis!
Bez tego moje wiadomości nie będą do Ciebie docierać. 

Bądźmy w kontakcie

Facebook Instagram Linkedin Email

kategorie

  • Macierzyństwo (18)
  • Odskocznia (3)
  • Praca i rozwój (39)
  • Rozmowa kwalifikacyjna (10)
  • POLITYKA PRYWATNOŚCI STRONY MAMAZHR.PL

@2019 - 2022 Mama z HR. Wszelkie prawa zastrzeżone


Back To Top
Mama z HR
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OFERTA
  • MOJA KSIĄŻKA
  • BLOG
  • SKLEP
  • KONTAKT

Shopping Cart

Close

Brak produktów w koszyku.

Close